Sprawa wygląda tak: po opublikowaniu raportu WSI przygotowanego pod nadzorem ministra Macierewicza, wiele osób wymienionych tam z imienia i nazwiska poczuło się urażonych. Między innymi mój kolega, dziennikarz M. W raporcie WSI poświęcono mu tylko jedno zdanie – że z inspiracji mjr. WSI Trylińskiego napisał artykuł „Czyja wódka”. Prawdę mówiąc M. nie mógł sobie przypomnieć inspirowanego tekstu, więc szukał go w archiwum. Gdy znalazł tzw. tekst, okazał się on notatką z konferencji prasowej, a inspiracja mjr. Trylińskiego mogła polegać tylko na wysłaniu zaproszenia na konferencję prasową dla redakcji, w której M. akurat pracował. Pech chciał, że to jego wysłali na tę konferencję. Tak M. stał się inspirowanym.
Gdy przeczytał o sobie w raporcie WSI, od razu złożył pozew do sądu domagając się przeprosin, bo nie ma nic gorszego niż pomówić dziennikarza o związki ze służbami specjalnymi. Niestety M. nie mógł pozwać Macierewicza, bo to nie on zrobił mu krzywdę, tylko Państwo, które minister, niestety, wówczas reprezentował, wymachując na prawo i lewo brzytwą.
Takich pokrzywdzonych osób jest więcej. Niektórzy wygrali przed sądem sprawę i teraz Państwo, czyli my, musimy im zapłacić za działalność Antoniego Macierewicza. Nie po raz pierwszy. Tak też było w 1992 r. Macierewicz, ujawniając listę współpracowników SB, skrzywdził kilka osób, więc w ramach przeprosin za działalność byłego szefa Ministerstwo Spraw Wewnętrznych musiało przepraszać ich w gazetach, a skarb państwa hojnie wynagrodzić utratę czci.
Skoro państwo zapłaciło już rachunek za umieszczenie nieprawdziwych informacji w raporcie WSI to logicznym się wydaje, że kolejnym krokiem powinno być postawienie przed sądem autora tego raportu.