Nie dało się tego zrobić lepiej
Andrzej Olechowski podsumowuje polską prezydencję
Wdział pan w jakiejś europejskiej stolicy, że to właśnie Polska sprawuje prezydencję w Radzie UE?
Nie bardzo, choć na międzynarodowej konferencji, w której uczestniczyłem, był również polski ambasador, zaproszony właśnie dlatego, że Polska przewodzi w Radzie UE. Nie robiłbym jednak z tego większego problemu, że nas nie widać. Prezydencja jako okazja do wypromowania Polski w szerszej opinii publicznej to wymysł. Ważniejsze, że jeśli pomyślimy o tej prezydencji, jako o wachcie, to chodziło raczej, by niczego nie zepsuć, odsłużyć swoje sprawnie, co wyszło zresztą bardzo zgrabnie. Spora w tym zasługa polskiej administracji, która stanęła na wysokości zadania.
Czyli promocyjnie słabo, a w kategorii przywództwa? Mieliśmy szansę nadać ton…
Mieliśmy, ale nie do końca z niej skorzystaliśmy. Z jednej strony było to poza naszymi możliwościami, z drugiej nie było klimatu dla wypełnienia zadań, które sobie stawialiśmy.
Może wynika to z samego charakteru prezydencji – czyli jednak czasu symboliczno-organizacyjnie-wizerunkowego dla kraju. Dobra ocena polskiej prezydencji przez europejskich polityków to może tylko kurtuazja, bo i tak nikt nie spodziewał się, że ktoś inny poza Niemcami czy Francją może mieć coś znaczącego do powiedzenia.
Jeśli spojrzeć na prezydencję w kategoriach jazdy figurowej na lodzie, to można powiedzieć, że program obowiązkowy został dobrze wykonany, choć było wiele możliwości, żeby się pośliznąć. Kilka dotychczasowych prezydencji np. czeska lub węgierska, zwłaszcza nowych państw członkowskich było poniżej standardów. Polsce się udało. To nieprawda, ze po kolejnych prezydencjach spodziewa się tylko tego, by były sprawnymi administratorami. Chodzi jednak o to, by wnosiły coś istotnego do rozwoju Unii.