Co dwusetne dziecko w Polsce przychodzi na świat dzięki in vitro. Najstarsze ma już 24 lata i ma się dobrze. Ta gałąź medycyny rozwijała się dotychczas jak żadna w Polsce. Pierwsze polskie dziecko, które przyszło na świat dzięki in vitro, urodziło się w 1987 r. w klinice w Białymstoku. W połowie lat 90., w piwnicy budynku wielorodzinnego, powstała pierwsza klinika prywatna. Dziś takich placówek jest już w Polsce prawie 70, w tym trzy państwowe, ale działające komercyjnie.
Prywatne kliniki i centra zapewniają pacjentom dobry standard europejski, począwszy od jakości mebli i tapet na ścianach po – statystycznie – dobre efekty leczenia.
Przed sześcioma laty powstało Polskie Towarzystwo Medycyny Rozrodu, zrzeszające medyków tej specjalności. Przed dwoma – wydało szczegółowe, zajmujące ponad 100 stron, wytyczne – kiedy, kogo i jak leczyć, żeby to miało sens. Kliniki nie muszą się do nich stosować.
Leczenie tą metodą jest coraz bardziej oszczędne dla organizmów pacjentów (mniej inwazyjna stymulacja hormonalna), procedury coraz precyzyjniejsze. Przybywa badań naukowych o in vitro, z których przede wszystkim jasno wynika, że różnic pomiędzy dziećmi z in vitro a innymi brak.
Problem z płodnością, wymagający interwencji medycznej, ma dziś więcej niż co siódma para, a za 10 lat – jak się przewiduje – będzie go miała więcej niż co trzecia. W połowie przypadków in vitro jest jedyną dostępną metodą, dającą realną szansę na ciążę.
Mimo że Polska jest jednym z trzech krajów w Europie, w którym nie finansuje się choćby częściowo in vitro, ludzie jakoś sobie radzą, zbierając pieniądze po rodzinie, finansując leczenie z kredytów.