Z ogłoszonego cztery lata temu „Programu kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego” zostały tylko szczątkowe założenia. Zmarnotrawiono połowę jego budżetu.
„Jeśli chcemy mieć węgierskie dzieci, a nie imigrantów, powinniśmy wszelkimi środkami wspierać politykę prorodzinną” – podsumował w swoim stylu premier Węgier.
Przytłaczający we wnioskach raport o dostępie Polek do praw reprodukcyjnych, a więc dotyczących tego, czy, kiedy i w jakich warunkach rodzić dzieci, opublikowała Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.
Gdyby część socjalną programu PiS czytać expressis verbis, można by mieć nadzieję, że o władzę starają się odpowiedzialni politycy. Tyle że pisać można, dopóki starcza papieru. A Polsce potrzeba załatwienia spraw podstawowych.
Z programu kompleksowej ochrony zdrowia reprodukcyjnego zniknął prognozowany wskaźnik jego efektywności: 30 proc. ciąż. Potwierdziło się to, co od dawna mówili lekarze: ten program nie leczy.
Dlaczego ten temat jest taki trudny?
Leczenia potrzebuje 1,5 mln par. Nie dano nam narzędzi, by leczyć niepłodność. Program wprowadzony przez PiS to nieporozumienie – twierdzą lekarze.
Wierzą w Boga, dlatego nie decydują się na potępiane przez Kościół in vitro i inseminację. Niepłodni po katolicku.
„Metoda in vitro od strony prawno-moralnej jest niegodziwa, bo wiele poczętych dzieci nie jest chronionych tak, jak powinno” – stwierdził Mikołaj Pawlak w Senacie.
Jako nestor metody in vitro w Polsce oceniam, że zajmują się nią w kraju naprawdę bardzo dobre zespoły. Ale skuteczne rozwiązywanie problemów z płodnością wymaga podejścia medycznego, a nie ideologicznego – mówi prof. Sławomir Wołczyński.