Refundacja in vitro coraz bliżej. 3 mln niepłodnych czeka na konkrety. Potrzeby są ogromne
Projekt ustawy o refundacji in vitro został złożony w marcu, jeszcze w ubiegłej kadencji Sejmu, ale podobnie jak dziewięć innych projektów obywatelskich nie podlegał dyskontynuacji. Sejmowa debata podczas pierwszego czytania ustawy trwała 5 godz., a do zabrania głosu zgłosiło się ponad 80 posłów i posłanek. Projekt ma poparcie koalicji większościowej i będzie prawdopodobnie pierwszą ustawą przyjętą przez nowy Sejm – najpewniej już 28 listopada.
Sejmowa debata była o tyle zaskakująca, że poparcie projektu, a właściwie „dalsze prace nad nim”, wspiera też PiS. M.in. rzecznik rządu Morawieckiego Piotr Müller („W klubie parlamentarnym PiS nie ma dyscypliny partyjnej w zakresie spraw ideologicznych”; „takie mam poglądy”) oraz Rafał Bochenek („Skuteczność metody jest różnie oceniana, ale rodzice powinni mieć możliwość decydowania”), rzecznik PiS, zadeklarowali już publicznie, że zagłosują „za”. PiS w ostatnich dniach symuluje zmianę stanowiska w kwestiach dotyczących zarówno aborcji, jak i zdrowia kobiet. Mateusz Morawiecki wystąpił z pomysłem „bonu prokreacyjnego”, który miałby iść na leczenie niepłodności.
„Chcieliście zaglądać do sumień Polaków”
Ale to PiS w 2016 r. zlikwidował obiecujący program refundacji in vitro, zapoczątkowany trzy lata wcześniej. To była pierwsza decyzja Konstantego Radziwiłła, prywatnie ojca siedmiorga dzieci. Jedną z kolejnych było wprowadzenie recepty na antykoncepcję awaryjną, czyli pigułkę „dzień po”. Przypomniała o tym w środę w Sejmie Agnieszka Pomaska, posłanka KO: „Przywracamy dziś Polkom prawo do szczęścia, jakim jest dziecko. Pierwszą decyzją PiS w 2015 r. była likwidacja tego programu. Programu in vitro nie zlikwidowano dlatego, że nie było pieniędzy. Zlikwidowaliście ten program, bo chcieliście za wszelką cenę zaglądać do sumień Polaków”.
Politycy koalicji demokratycznej w swoich wystąpieniach podkreślali, że wkrótce „skończy się krzywda rodzin, wobec których PiS prowadził przez ostatnie osiem lat politykę pogardy” (Barbara Nowacka), że dziś „Polska należy do obywateli, to jest nasze wielkie zobowiązanie” (Władysław Kosiniak-Kamysz). Padały, podobnie jak w trakcie kampanii wyborczej, deklaracje o tym, że „przyszło nowe” i „byciu dla ludzi” (Wanda Nowicka).
Jeszcze obecna minister zdrowia Katarzyna Sójka nazwała projekt ustawy o finansowaniu in vitro „potrzebnym”, ale jednocześnie „za bardzo ogólnikowym”. Obywatelski projekt, pod którym podpisało się prawie 400 tys. osób, przewiduje przeznaczanie minimum 500 mln zł na in vitro oraz na edukację w zakresie płodności i niepłodności w każdym roku. – Ten projekt jest takim powiedzeniem „A”, więc trzeba będzie sporo doprecyzować – mówi Marta Górna ze Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji Nasz Bocian. I dodaje: – Oczekiwania Polaków są przeogromne. Liczba osób, które czekają z rozpoczęciem leczenia na decyzję Sejmu, bo na prywatne leczenie ich zwyczajnie nie stać, jest przeogromna.
Najbardziej efektywny program prodemograficzny
Po uchwaleniu tego projektu pod koniec listopada minister zdrowia będzie zobowiązany do wprowadzenia programu, który określi zasady kwalifikacji do refundacji. Jest oczekiwanie, by do zespołu, który wesprze MZ w przygotowaniu szczegółów, zostały również zaproszone organizacje pacjenckie, bo to one znają potrzeby pacjentów od podszewki. W latach 2013–16 z dofinansowania procedury in vitro mogły skorzystać pary (także te żyjące bez ślubu), u których stwierdzono bezpłodność (udokumentowaną medycznie), której nie można było wyleczyć żadnymi dostępnymi metodami w ciągu ostatniego roku przed zgłoszeniem się do programu. Ograniczenie wiekowe dotyczyło kobiet do 40. roku życia. Dziś padają pytania zarówno o dopuszczenie do programu samotnych kobiet, jak i rozszerzenie kryterium wieku.
Finansowaniu podlegały trzy próby. Jeden zabieg to dla państwa koszt ok. 7 tys. zł, para mogła liczyć na maksymalnie 21 tys. zł dofinansowania. W tę sumę wliczono opłaty za: część kliniczną, czyli m.in. badania hormonalne i obserwację stanu zdrowia pacjentki; część biotechnologiczną, czyli pobranie komórki jajowej, zapłodnienie pozaustrojowe i transfer zarodków do macicy. W sumie przez 3 lata na in vitro ze środków publicznych wydano 245 mln zł. Z refundacji in vitro skorzystało ponad 17 tys. par, urodziło się dzięki niemu do 2020 r. ponad 22 tys. dzieci (jeszcze się rodzą z zamrożonych wtedy zarodków). – Był to niewątpliwie najbardziej efektywny program prodemograficzny – przekonuje Marta Górna.
O tym samym przypominała w rozmowie z „Polityką” prof. Irena Kotowska, podkreślając, że dziś „przesuwa się wiek, w którym kobiety rodzą dzieci. Coraz więcej mężczyzn też cierpi z powodu niepłodności (...). W Polsce w ciążę nie może zajść już 1,5 mln par, które bardzo chcą mieć dziecko. Państwo nie ma im nic do zaoferowania, wycofało się nawet z pomocy przy in vitro [za 633 „poczęcia” z programu prokreacyjnego PiS zapłaciliśmy 48 mln zł – przyp. red.]”. Przypomniała, że kiedy samorząd w Rzeszowie zapowiedział dla tych par wsparcie finansowe, w nocy do zapisów ustawiła się kolejka. Ale tak było wszędzie, we wszystkich samorządowych programach. Szacuje się, że w Polsce niepłodność może dotyczyć 3 mln osób, to 15–20 proc. par w wieku reprodukcyjnym, z czego 35-40 tys. osób wymaga leczenia zaawansowanymi metodami.
Inflacja i koszty emocjonalne
Dziś podstawowy koszt jednej próby in vitro to już kilkanaście tysięcy złotych. Finalna kwota może się różnić, bo oprócz geograficznego zróżnicowania cen, z którym mierzymy się w Polsce, wydatki mogą rosnąć z uwagi to, z jaką historią medyczną przychodzi para. Część osób będzie musiała wykonać wiele niezbędnych badań, dla części par jedyną dostępną opcją będzie skorzystanie z gamet dawców (dawstwa nasienia i komórek jajowych). Niewielki procent niepłodnych ma szczęście, które pozwala na zajście w ciążę za pierwszym razem.
W 2016 r., kiedy Konstanty Radziwiłł zadecydował o unieważnieniu kolejnej edycji programu, w trakcie konsultacji i leczenia było niemal 18 tys. par. Była wśród nich Magda i jej partner. – Lekarz powiedział, że nadaję się do programu, a później cofnięto refundację w 2016 r. Był epizod depresyjny, psychiatra, leki – opowiada. Przeprowadziła się pod Warszawę, żeby zaoszczędzić na wynajmie mieszkania, jej partner pojechał zarobić na in vitro do Wielkiej Brytanii. Pracował tak, że dostał zawału. Oboje wyemigrowali do Szkocji. Są dziś po czterdziestce i mówią, że gdyby nie Polska, pewnie byliby rodzicami.