„Wygraliśmy!”, „Zwyciężymy!”, „Jedziemy dalej”. A nawet: „7:0 dla Morawieckiego” – takimi hasłami minister zdrowia Katarzyna Sójka komentowała w poniedziałkowy wieczór debatę wyborczą. W ciągu godziny opublikowała kilkadziesiąt wpisów, czym wydała fatalne o sobie świadectwo. Bo jeśli lekarka – a przypomnijmy, że podczas desygnowania jej na to stanowisko w sierpniu prezydent Andrzej Duda wyłącznie z tego się cieszył: „że jest Pani zwykłym lekarzem” – swojej publice (na koncie X, d. Twitter, obserwuje ją ponad 6 tys. osób) wmawia coś, co wszyscy widzą inaczej, nie można mieć złudzeń, że straciła kontakt z rzeczywistością.
Mimo wszystko od lekarki, funkcjonariuszki publicznej, oczekiwalibyśmy innych standardów. Przyznanie premierowi bezapelacyjnego zwycięstwa (7:0!) w tzw. debacie telewizyjnej, w której obiektywnie wypadł źle (chyba najgorzej ze wszystkich odpytywanych polityków) i słowa Sójki „wygraliśmy” brzmią tak fałszywie, że aż groźnie. Gdybym był jej pacjentem, naprawdę bałbym się, że może tak samo opacznie zinterpretować moją zdrowotną sytuację. Wyobraźmy sobie chorego na raka, kiedy siada przed lekarką, która zerkając na niepomyślne wyniki badań, zaklina rzeczywistość i z triumfem oświadcza: „Panie Pawle, wygraliśmy!”. Doktor Sójka zapomniała, że lekarzem jest się zawsze i kiedy nawet na stanowisku ministra ma dodanych parę innych obowiązków, obserwują ją pacjenci i pracownicy ochrony zdrowia, więc powinna zachowywać się jak lekarz, a nie jak klakierka i propagandzistka.