Scyzoryczka
Prezydentka scyzoryczka. Jak Agata Wojda podbiła serce Kielc. Jej kariera miała liczne zakręty
Potańcówka-podziękówka, na którą zaprosiła kielczan świeżo wybrana prezydentka Agata Wojda, zacząć się miała o godz. 18. Miejsce – plac Literatów. Dzień – wtorek 30 kwietnia. Według kartki z kalendarza – międzynarodowy Dzień Uczciwości. Uczciwie mówiąc, krótko przed godziną 18 tłumów nie było. Była prezydentka, ale można jej było nie zauważyć. Nie dość, że szczupła i niepozorna, to na dodatek mało prezydencka. W mieście, w którym w czasie debaty wyborczej padały pytania, czy kandydaci sami robią zakupy (trzech startujących deklarowało majątek liczony w milionach), Wojda w czarnym T-shircie, luźnych spodniach i trampeczkach wyglądała jak jedna z wielu. Słowem, zapowiadała się klapa, bo Kielce to nie jest łatwe miasto. I wtedy stało się to, co Wojda umie i co dało jej prezydenturę. Wyszła do ludzi i zaczęła do nich mówić, a nie przemawiać. A ludzi zaczęło przybywać.
Własnymi siłami
Zbudowanie ciekawej opowieści wokół historii, której zakończenie już znamy, pozornie jest karkołomne. Tyle że wygrana Wojdy w wyborach prezydenckich w Kielcach to wcale nie był materiał na murowany happy end.
Jej polityczna kariera miała liczne zakręty. W politykę wchodziła na fali, jeśli tak można powiedzieć, powodzi z 2001 r. Dla regionu to było doświadczenie destrukcyjno-budujące. Najpierw woda podmyła ludziom życie, a później przyszła pomoc, której skali się nie spodziewali. Jedną z osób zaangażowanych w pomaganie była Agata Wojda, studentka politologii na Akademii Świętokrzyskiej im. Jana Kochanowskiego. Kielce, choć wybiły się na niepodległość i utrzymały status miasta wojewódzkiego, nie miały jeszcze wówczas uniwersytetu. Wojda wspomina, że na jedno miejsce na jej kierunku były cztery osoby. Ale nie dodaje, że na Uniwersytecie Jagiellońskim było ich kilka razy więcej.