Przełamać niemoc
In vitro. Na jakich zasadach i dlaczego należy przywrócić refundację zabiegów
Jeszcze kilka miesięcy temu nie było szans na to, by w Polsce przywrócić finansowanie leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego in vitro. Testu, który opozycja przeprowadziła w Sejmie w połowie czerwca, podczas debaty nad obywatelskim projektem o przywrócenie tego finansowania z budżetu państwa, rządząca koalicja, czyli Zjednoczona Prawica, nie zdała. Projekt, pod którym podpisało się prawie pół miliona obywateli, nie został wprawdzie odrzucony i trafił do Komisji Zdrowia, ale w ogóle nie rozpoczęto nad nim pracy. Jakby posłom Prawa i Sprawiedliwości celowo chodziło o to, by przeczekać do wyborów.
Ale ich wynik zmienił sytuację. Co prawda nowa większość w parlamencie formalnie nie odzyskała jeszcze władzy, już podczas kampanii wyborczej wyraźnie zadeklarowano, że jedną z pierwszych decyzji będzie przywrócenie – mówiąc w skrócie – rządowego programu. Obowiązywał on w latach 2013–16, gdy ministrą zdrowia była Ewa Kopacz z Platformy Obywatelskiej, jednak został wstrzymany przez Prawo i Sprawiedliwość. Na jakich zasadach powinien wrócić i dlaczego? Jaką pomoc w leczeniu niepłodności – lub szerzej: w doprowadzeniu do narodzin upragnionego dziecka również przez kobiety singielki lub pary jednopłciowe (jeśli uda się zmienić zapisy ustawy o leczeniu niepłodności) – mogłyby zaoferować lokalne samorządy? Czy lepszą przyszłość dla metody zapłodnienia pozaustrojowego może ukształtować nauka i medycyna? Szukając odpowiedzi na te pytania, POLITYKA zorganizowała debatę ekspertów reprezentujących środowiska pacjentów, samorządowców i lekarzy – od nich chcieliśmy dowiedzieć się, czy w nowej politycznej rzeczywistości 1,5 mln niepłodnych par w Polsce rzeczywiście będzie mogło liczyć na lepszą opiekę, diagnostykę i wsparcie w rozwiązaniu ich problemu.
Nie igraj z czasem
– Nie ma skuteczniejszej metody, by doprowadzić do ciąży, niż procedura in vitro – oświadcza dr Łukasz Sroka, ginekolog położnik i dyrektor medyczny klinik InviMed. – A to, że nie osiągamy w niej 100 czy nawet 80 proc. sukcesu, wynika z biologicznych ograniczeń.
W warunkach naturalnych, wbrew temu, co przypuszcza mnóstwo ludzi, również nie zawsze dochodzi do zapłodnienia albo powstałe zarodki giną na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Płodność człowieka, jako gatunku, jest po prostu dość niska (kiedy para regularnie współżyje, prawdopodobieństwo koncepcji sięga 15–20 proc. w wieku najwyższej płodności i przy założeniu, że kobieta i mężczyzna są zdrowi). – Brak edukacji sprawia, że młode Polki i Polacy niewiele wiedzą na temat płodności i dojrzewają z przeświadczeniem, że jest ona oczywista. Częściej obawiają się nieplanowanych ciąż niż tego, z jakim trudem trzeba się o nią starać – zauważa Marta Górna, przewodnicząca Stowarzyszenia na rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji Nasz Bocian, które od 2002 r. jest głosem polskich pacjentów zmagających się z niezamierzoną bezdzietnością.
Te biologiczne ograniczenia to przede wszystkim wiek par, które późno decydując się na posiadanie dziecka, najpierw kilka lat bezowocnie się o nie starają, a następnie nierzadko równie długi czas tracą na ustalenie przyczyn niepłodności. – Efekty naszego leczenia są w dużej mierze uzależnione od metryki – mówi dr Grzegorz Mrugacz, dyrektor medyczny Klinik Bocian. U 25-letnich kobiet skuteczność metody in vitro sięga 85–90 proc., ale każde następne 5 lat redukuje ją o ok. 20 proc. I nie zawsze pierwsza próba kończy się powodzeniem. – Dlatego w sytuacji zdiagnozowanej niepłodności nie ma sensu przeciągać diagnostyki, tylko warto jak najszybciej decydować się, jeśli są ku temu wskazania, na metodę pozaustrojowego zapłodnienia – zaleca dr Mrugacz. Niestety przez ostatnie lata, przy braku refundacji tej procedury, sporo par nie mogło sobie na to pozwolić. – Kiedy w latach 2013–16 funkcjonował program rządowy, niepłodne pary podejmowały decyzję szybciej – mówi dr Sroka. – Teraz od chwili, gdy otrzymują taką propozycję, do ich zgody upływa więcej czasu, bo muszą znaleźć pieniądze. Leczyłem pary, które decydowały się wyjechać za granicę do pracy, by szybciej uzbierać potrzebną kwotę, inne korzystają z pożyczek rodziny albo nawet ubiegają się o kredyty. Niestety są też takie, które mówią wprost, że nie będą w stanie podołać kosztom, i odkładają macierzyństwo na później.
Tymczasem w opinii dr. Grzegorza Mrugacza, para, która otrzyma kwalifikację do procedury in vitro, nie powinna czekać w ogóle. Nie wszyscy mają jednak szczęście mieszkać w gminach udzielających na swoim terenie pomocy finansowej w staraniach o dziecko. Częstochowa była pierwszym takim miastem, w którym już w 2012 r. (a więc zanim zaczął obowiązywać program rządowy) wprowadzono refundację tych zabiegów. – We Wrocławiu radni zdecydowali się na to w 2019 r. – mówi Joanna Nyczak, która kieruje w tym mieście Wydziałem Zdrowia i Spraw Społecznych. – Przez cztery lata przeznaczyliśmy na leczenie niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego 3,6 mln zł i dzięki temu wsparciu przyszło na świat 225 dzieci. Inny program poświęciliśmy dofinansowaniu zabezpieczania płodności u mieszkańców Wrocławia, którzy zanim zaczną starać się o potomstwo, muszą na przykład na czas terapii onkologicznej umieścić swoje komórki rozrodcze w specjalnych bankach.
Ale czy to powinno być zadaniem włodarzy miast, by wyręczać rząd z zapewnienia obywatelom równego dostępu do świadczeń medycznych? Marta Górna jest temu stanowczo przeciwna: – Nie można stawiać ludzi w sytuacji, w której ci, którzy mieszkają w gminach biedniejszych lub w których władza należy do ideologicznych przeciwników tej metody, pozbawieni są do niej dostępu.
Wskaźnik szczęścia
Stąd spodziewany powrót do finansowania zabiegów in vitro z budżetu centralnego lub Narodowego Funduszu Zdrowia byłby zrównaniem szans dla wszystkich niepłodnych par. Rządowy projekt realizowany w latach 2013–16 kosztował budżet państwa 244 mln zł i urodziło się dzięki niemu ponad 22 tys. dzieci (jeszcze się rodzą z zamrożonych wtedy zarodków). – Był to niewątpliwie najbardziej efektywny program prodemograficzny – przekonuje Marta Górna. W obywatelskim projekcie, przekazanym parlamentowi w tym roku, jest mowa o przeznaczeniu 500 mln zł na leczenie niepłodności metodą in vitro oraz na edukację w zakresie utrzymywania zdrowej płodności – ale od nowego rządu będzie zależeć, jak w szczegółach zostanie opisany nowy program i jakie zostaną uwzględnione w nim koszty.
– Liczę na poszerzenie jego zakresu – mówi szefowa Stowarzyszenia „Nasz Bocian”. W latach 2013–16 z refundacji mogły skorzystać wyłącznie te pary, u których do zabiegu wykorzystywano ich własne gamety. A przecież niepłodni mężczyźni mają nieraz tak niską jakość plemników, że trzeba skorzystać z nasienia dawców, i eksperci oczekują, że zostanie to teraz wzięte pod uwagę w nowym programie, na równi z użyciem komórek jajowych dawczyń. We Wrocławiu już obecnie „miejska” refundacja uwzględnia taką możliwość.
Druga sprawa to dostęp do diagnostyki. – Podrzucam pomysł przyszłemu rządowi, aby program in vitro poszerzyć o diagnostykę niepłodności, która dziś finansowana jest zaledwie w 16 ośrodkach – mówi Marta Górna, a dr Grzegorz Mrugacz zwraca uwagę, że beneficjentami uruchomionego przed kilkoma laty przez PiS „Programu kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego” są jedynie placówki publiczne, choć paradoksalnie leczeniem niepłodnych par metodami zapłodnienia pozaustrojowego zajmują się głównie ośrodki prywatne. – Nie ma powodu, by również one nie mogły oferować tej diagnostyki, co na pewno skróciłoby czas rozpoczęcia procedury – zapewnia dyrektor medyczny Kliniki Bocian w Białymstoku.
– Nowy program rządowy powinien być po prostu kompleksowy – podsumowuje dr Łukasz Sroka i oczekuje, że powstanie on przy współpracy z całym środowiskiem: lekarzy z klinik zajmujących się leczeniem niepłodności (a mamy je w Polsce na wysokim poziomie, nieustępujące efektom tej terapii w najlepszych ośrodkach światowych) oraz organizacji pacjentów.
Tylko co pozostanie w gestii samorządów w sytuacji, gdy finansowanie zabiegów in vitro odzyska budżet państwa lub Narodowy Fundusz Zdrowia? Czy lokalne władze mają się poczuć całkowicie zwolnione z promowania pomysłów służących poprawie wskaźników demograficznych? Wrocław już w sierpniu zapewnił w swoim budżecie na kolejny rok przedłużenie finansowania programu. – Trudno powiedzieć, kiedy uda się parlamentarnej większości zrealizować przedwyborczą obietnicę. Ale jeśli już w pierwszej połowie 2024 r., to rozważymy przygotowanie nowego programu polityki zdrowotnej w tych dziedzinach poprawy dzietności mieszkańców, gdzie to niezbędne – zapowiada Joanna Nyczak. Takim obszarem może być wspomniana diagnostyka niepłodności lub szeroko rozumiana edukacja.
***
Zapis debaty dostępny na: youtube.com/PolitykaPL
***
Materiał powstał w komercyjnej współpracy z Partnerami: