Jeszcze niedawno tytuły gazet: „Wenus z Wiejskiej”, „Nie tylko piękna”, „Twarda ręka i szydełko”. I wystudiowane sesje fotograficzne: na czołgu, z karabinem, na spacerze. Zawsze powabna, niewielki dekolt, odsłonięte ramiona. Pozuje chętnie. Kiedy zostaje ministrem i przez pewien czas odmawia wywiadów, pojawia się w popularnym dzienniku tytuł przejściowy: „Mucha nie gada”. A potem już kanonada: „Mucha fucha”, „Mucha pajacuje”, „Nowy wymiar ignorancji”. Wizerunek w gruzach. A plotkarskie portale dodatkowo zaczynają już wytykać Musze nawet niekorzystne zmiany w wyglądzie. Pani minister stała się wszechmedialnym tematem tygodnia.
Notowania Platformy Obywatelskiej spadają – wina Muchy. Tusk traci sympatię Polaków – przez Muchę. PiS Muchę wyśmiewa, Ruch Palikota żąda jej dymisji. A skoro nawet Monika Olejnik w „Kropce nad i” krytykuje Muchę, to ostatni nieprzekonani nabierają przekonania, że minister od sportu to największa plama na rządzie. Premier już zapowiada przegląd kadr. Interpretacja: szuka pretekstu, żeby pozbyć się Muchy.
Minister sportu Joanna Mucha przez kilkanaście dni oberwała za: 570 tys. zł premii dla prezesa Narodowego Centrum Sportu Rafała Kaplera, odwołanie meczu o Superpuchar (oraz pytanie, kto wybrał Legię i Wisłę do tego meczu), brak murawy na boisku, niewymiarowe bramki, bieganie wokół Stadionu Narodowego. Za ignorancję, bo powiedziała, iż to dobrze, że na sporcie się nie zna. Za – jak ochrzciły go media – fryzjera, którego uczyniła wicedyrektorem Centralnego Ośrodka Sportowego (COS). Nawet za stłuczkę, w jakiej uczestniczył ten nowo powołany wicedyrektor służbową Skodą. Oberwała za wszystko i prawie od wszystkich.