Odpowiadam więc na oba. Czy mi głupio? Nie. Czułbym się głupio, gdybym napisał, że rząd bardzo odpowiedzialnie wywiązuje się ze wszystkich swoich obietnic, nadzwyczaj sprawnie przeprowadza potrzebne reformy i produkuje nieskazitelne prawnie ustawy.
Nie czuję się głupio, kiedy piszę, że rząd traci czas, siły, energię i przede wszystkim ogólne zaufanie, gdy ględzi o in vitro, autostradach, związkach partnerskich i emeryturach. Tak, ględzi. Nie rozmawia, nie dyskutuje, nie prowadzi polityki, tylko ględzi. Teraz ględzi o Trybunale Stanu i Kościele. Jestem rozczarowany, ale nie mam sobie nic do zarzucenia. Gdy premier i PO rozpoczynali rządy w 2007 r., bardzo im kibicowałem. Więcej – kibicuję im i teraz, tyle że moja drużyna gra jak trzecioligowa.
Są sytuacje, które każą czekać, aż da się wciągnąć żagle na maszty. Jest bardzo ciężko tak czekać, ale bywa, że trzeba. Gdy dotknęły nas dwie wielkie powodzie, gdy obezwładniła nas katastrofa smoleńska, gdy zaczął się światowy kryzys finansowy – wtedy to czekanie wydawało się wytłumaczalne. Teraz jest pewne, że nie ma co czekać, trzeba już łapać wiatr albo brać się do wioseł i zasuwać. Płynąć znaczy, a nie kręcić się w kółko, w dodatku z nie zawsze umiejętną załogą. Tak właśnie widzę dzisiejszą sytuację.
To jednak nie znaczy, że dałem się przekonać do Kaczyńskiego. Wiem aż za dobrze i część z nas też wie, jak przerażająca byłaby jego Polska. Pisowska kuchnia wciąż odsmaża wszystko na smoleńskim oleju, a serwowane przez nią menu jest, delikatnie mówiąc, niesmaczne i niestrawne. Więcej pomników tragicznie zmarłego prezydenta, więcej przypominania, że nie zginęli, lecz polegli, więcej ekshumacji, które – jak uznała wdowa po Przemysławie Gosiewskim – ostatecznie wyjaśnią przyczyny katastrofy.