Janina Paradowska: – Czuje się pan jeszcze politykiem czy już tylko byłym politykiem?
Michał Kamiński: – Jestem w Parlamencie Europejskim, a to funkcja polityczna, jestem członkiem PJN, ale oczywiście nie na pierwszej linii. Także dlatego, że bardzo trudno jest mi się odnaleźć w grze politycznej, jaka się w Polsce odbywa.
Dlaczego trudno się odnaleźć, przeliczył się pan?
Polska polityka jest trochę „nie na temat”. Bardzo trudno ustosunkowywać mi się do sporów w istocie drugorzędnych, np. czy Kaczyński ma stanąć przed Trybunałem Stanu. Złe emocje ogarniające politykę są niepotrzebne, bazują na cynizmie i oddalają nas od rzeczywistej debaty. Elementy takiej debaty oczywiście pojawiają się, na przykład reforma emerytalna. Ale zasadniczym wyzwaniem jest wykorzystanie szansy geopolitycznej i ekonomicznej, jaką stworzyło członkostwo w NATO i udział w UE, czy pewna unikalna w dziejach Polski konfiguracja dająca możliwość rozwoju.
Brzmi dobrze, ale przecież to pan jest jednym ze współautorów tej polityki „nie na temat”. Ma pan tu spore zasługi.
Trzeba uczciwie powiedzieć, byłem spin doktorem, choć akurat nie lubię tego określenia. Z całą pewnością wraz z Adamem Bielanem wprowadziliśmy inny, bardziej nowoczesny styl kampanii wyborczych. Nasza kampania z 2005 r. była pierwszą w pełni nowoczesną kampanią i muszę się poczuwać do winy za to, że koncentrując się na ściśle propagandowym aspekcie polityki, w jakimś sensie nie zwróciłem uwagi, jak wiele innych spraw mi uciekło. Wyciągając więc wnioski z własnych błędów, chociaż nie były one tylko moje, zaproponowałem w kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego słowa o zakończeniu wojny polskiej-polskiej.