Ta scena przeszła do historii: we wrześniu 1989 roku pierwszy od blisko pół wieku niekomunistyczny premier Polski przedstawia program tyleż historycznych, co rewolucyjnych reform, jakie musi przeprowadzić jego rząd. Nagle przerywa i sięga po szklankę z wodą.
Prosi o przerwę i schodzi z mównicy. Mijają nerwowe minuty. Wreszcie Tadeusz Mazowiecki wolnym krokiem wraca na salę. Żartem porównuje swoje zdrowie do stanu polskiej gospodarki, czym rozładowuje napięcie. Kiedy kończy expose, podnosi w górę ręce, układając palce w kształt litery V – znany z czasów „solidarnościowej” opozycji znak zwycięstwa.
Ci, którzy znali go bliżej wiedzieli, że to nie przypadek. „Tadeusz jest dużo twardszy niż wam się wydaje” – powtarzali. Wśród swoich przyjaciół Mazowiecki słynie bowiem zarówno z umiejętności – jak mawiał Marek Edelman – „znajdywania wspólnych punktów w różniących się poglądach i stanowiskach”, jak i z uporu oraz konsekwencji w obronie wyznawanych zasad.
Tak było jeszcze w czasach opozycji, gdy – prowadząc świetny miesięcznik „Więź” – w 1977 r. zgadza się być rzecznikiem głodówki w warszawskim kościele św. Marcina, a potem na wieść o protestach na Wybrzeżu jedzie do Gdańska i nie waha się zostać w stoczni jako doradca Komitetu Strajkowego. Przyczynia się zarówno do podpisania Porozumień Sierpniowych, jak i dalszej działalności „Solidarności” (choć oczywiście można dyskutować nad sugerowaną przez niego taktyką czy sympatiach personalnych).
Słynne staje się zdjęcie z lata 1988 r. i końca kolejnego strajku w Stoczni Gdańskiej: młodzi robotnicy wychodzą trzymając się pod ręce ze swojego zakładu, a w pierwszym rzędzie kroczy z nimi Mazowiecki – bo i tym razem próbuje im pomóc.