Rozwinął się w biało-czerwonym pochodzie, chociaż reklamowanym jako przyszłościowy, jedynie czerwony. Nie ma co wytykać jednak drobiazgów. Rozwinął się na pikniku, na który ściągnęły tłumy, bo pogoda dopisała i każde miejsce, gdzie można było wypić piwo na świeżym powietrzu, stawało się podwójnie atrakcyjne. Janusz Palikot zamknął się w mocno przyciemnionej Sali Kongresowej, w atmosferze dusznej dyskoteki, pozostając niepotrzebnie wierny staremu pomysłowi Aleksandra Kwaśniewskiego, że majowe święto to okazja do wspólnego spotkania obu formacji. A może coś z tego wyjdzie, choćby w postaci wspólnych list do PE. Nie wyszło i tym razem goście z SLD Palikotowi nie dopisali. Ryszard Kalisz nie przyszedł, Wojciech Olejniczak podobno obiecywał, że przyjdzie i nie pojawił się. Pozostało fetować wiernego bezpartyjnego Kazimierza Kutza.
Gdy pod obrazki podłożyć trochę dźwięku, to u Palikota bywało poważniej, wyjąwszy dodatkową atrakcję w postaci występu Piotra Ikonowicza (ma być ponoć społeczną twarzą ruchu, ale wyraźnie jest z zupełnie innej epoki). Miller popisywał się krótką pamięcią i mówił – „nigdy jeszcze w Polsce nie było tak źle”, a Jan Guz z OPZZ uzupełniał, że „rząd wspierany przez finansjerę i spekulantów, robi wszystko, aby życie ludzi było pasmem udręk”. No cóż, widać tak być musi. Palikot ma Ikonowicza, który tym razem wyżywał się głównie na zarobkach dziennikarzy, a Miller Guza, który żyje w epoce, kiedy finansjera i spekulanci byli niczym karły reakcji. Gdyby Leszek Miller nie był premierem, na dodatek najbardziej liberalnym ze wszystkich, być może Guz u boku byłby nawet na miejscu. Teraz wyraźnie został sztucznie przeszczepiony z innego obrazka.