Rzeczywiście, Platforma od wyborów straciła w notowaniach nawet 10–12 pkt proc., chociaż nie w każdych badaniach jest tak źle. Od Platformy odszedł miękki elektorat, zmobilizowany na czas wyborów, ale na co dzień mniej aktywny i bardziej podatny na nastroje chwili. Zresztą ten żelazny, nie do zdarcia – jak pokazywały liczne badania – zawsze oscylował wokół 20 proc. Tyle mniej więcej respondentów sondaży jest dzisiaj zadowolonych z rządu Tuska.
Zaważyły na tym wydarzenia takie jak sprawa ACTA, lista refundowanych leków, braki w zaopatrzeniu szpitali onkologicznych, reforma emerytalna, kryzysowe oszczędności czy wreszcie kłopoty, zwłaszcza drogowe, w przygotowaniach do Euro.
Ale ciekawe, że PiS wcale nie zyskuje na erozji PO; przeciwnie, od wyborów ta partia także straciła 4–5 pkt. Tak więc mówienie, że PiS dogania Platformę jest prawdą o tyle, że różnica pomiędzy tymi ugrupowaniami maleje, w niektórych sondażach był już remis (a w tajemniczych wewnętrznych badaniach PiS partia ta już zaczyna wyprzedzać PO, nawet 33 proc. do 28). Nie jest jednak prawdą, że PiS znalazło jakiś patent na pozyskiwanie zwolenników. Najwyżej mobilizuje teraz więcej swoich stałych wyborców niż Platforma, ich powyborcze wzmożenie jest większe. Tezy o przebudzeniu się narodu, wstawaniu z kolan, przejrzeniu kłamstw Tuska są propagandowo użyteczne, ale co rozsądniejsi ludzie w PiS zdają sobie sprawę, że wbrew tym triumfalnym okrzykom dobrze nie jest.
To prawda, może robić wrażenie, że jeszcze w październiku 2011 r. odległość pomiędzy dwiema największymi partiami wynosiła 18 pkt proc., a teraz, w zależności od badań, 2–4, blisko remisu. Ale widać też co innego: nie ma wyraźnego, a być może żadnego przepływu wyborców z Platformy w kierunku partii Kaczyńskiego.