Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Mecz na pokładzie Nostromo

Jak Hiszpanie Francuzów ograli

Nie wystarczy mieć coś w majtkach – że sparafrazuję wielką myśl Kapitana – trzeba też mieć coś w głowie, by wygrać mecz.

Hiszpanie zdają się mniej zainteresowani zawartością bielizny niż cerebralną rozpiską swej obecności na boisku. Spokojem i cierpliwością przewyższają nawet Niemców, których trener miota się i biega przy linii szybciej i frenetyczniej niż którykolwiek z Hiszpanów na boisku. Ich flegma jest dziwna, porażająca; czymś takim pluł Alien na pokładzie Nostromo. Niby nic, nic się nie dzieje, lecz przeciwnicy zastygają niczym muchy w lepie.

Francuzi zagrali zbyt pod Hiszpanów, za mało pod siebie. Radość i siła gry widoczne w meczu z Ukrainą, a nawet z Anglią, zostały w pierwszym zeszycie trenera, w drugim postawiono na tak zwaną ostrożność i roztropność. W normalnym języku nazywa się to masochizm. W mniej normalnym: smudyzm. Żabojady wyszły na boisko z prośbą: bijcie nas, bijcie, może to wytrzymamy. Odgryziemy się ewentualnie po przerwie. Jeśli coś zostanie w majtkach, oczywiście. To było za bardzo strategiczne, za bardzo trenerskie. Trener piłkarski to superego, temperujące co żywotniejsze popędy graczy; na tym w końcu polega różnica wieku. Laurent Blanc to dobre superego, lecz tu zadziałał zbyt kastrująco. Chciał zagrać jak Chorwaci, tyle że z większym szczęściem. Albo nie chciał przegrywać 0:3 do przerwy; więc przegrał tylko 0:1.

Pierwszych dwadzieścia minut, do chwili strzelenia bramki, było fantastycznych i ułożyło się dokładnie według francuskiego scenariusza. Hiszpanie podeszli z biczami i zaczęło się okładanie, systematyczne, metodyczne. Kiedy Xabi Alonso walnął główką – zdawało się, że przez parę sekund rozważał w głowie najlepszy wariant uderzenia, jeśli ktoś szuka definicji słowa „skuteczność”, niech ogląda tę bramkę do znudzenia – i było po meczu. Pozostałych siedemdziesiąt minut trzeba było jakoś wypełnić, więc Hiszpanie odbyli trening, od czasu do czasu podając piłkę chłopcom do podawania tejże, czyli Francuzom i od czasu do czasu pozwalając, by chwilę ją sami dzielnie poodbijali – tak na Wimbledonie zwycięzca turnieju wymienia rytualnei parę passingshotów z dzieciakami, łapiącymi piłeczki.

Reklama