Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Zablokuj albo wybij

Fatalni Anglicy, Włochy w półfinale

Jest w futbolu sprawiedliwość. Gra, którą pokazali Anglicy, powinna być karalna.

Odkąd oglądam mecze świadomie, czyli mniej więcej od dwudziestu lat, kibicuję Anglikom na wielkich turniejach. Mniejsza o powody, kibicuję i już. Nie jest to jednak uczucie ślepe, ani bezwarunkowe. Kolejne niepowodzenia angielskiej reprezentacji przyjmowałem więc z godnością, przeważnie przechodząc do porządku dziennego nad faktem, że przegrali, bo trafili na lepszych od siebie. Nawet jak dwa lata temu na mundialu w RPA w 1/8 finału sędzia nie uznał prawidłowej bramki Franka Lamparda w spotkaniu z Niemcami (przy stanie 2:1 dla Niemiec) nie trafiały do mnie argumenty, że Anglikom stała się wielka krzywda, gdyż odrobienie strat tchnęłoby w nich nowego ducha. Wprawdzie historia futbolu uczy, że takie sytuacje zmieniają bieg rzeczy na boisku, ale Anglicy wygrać nie mieli prawa, bo byli od Niemców gorsi. Łagodnie rzecz ujmując.

Skończyło się wtedy 4:1. Jeżeli tamten wynik był logiczny i sprawiedliwy, to co powiedzieć 0:0 w niedzielnym ćwierćfinale. Że to żart, kaprys losu, prawie doskonała zbrodnia na Włochach z użyciem catenaccio, czyli broni, którą właśnie oni wymyślili i przez lata z zimną krwią używali, odstraszając od siebie wszystkich obiektywnych kibiców? I jeśli wtedy Niemcy byli lepsi, powiedzmy trzy do czterech razy, to ile razy lepsi byli tym razem od Anglików Włosi? Dziesięć razy? Oczywiście znajdą się masochiści opiewający heroizm i niezłomność poddanej królowej Elżbiety. Może i tak, ale tym razem była to niezłomność marnej próby, bardziej spod znaku reprezentacji Polski, niż przedstawicieli najsilniejszej ligi świata.

Drużynie, która nie chce wygrać, zwycięstwo się nie należy. A symbolem ambicji Anglików niech będzie zachowanie napastnika Andy Carolla, tuż po gwizdku sędziego obwieszczającym dogrywkę.

Reklama