Czujność ostrożnego stosowania
Czujność ostrożnego stosowania. Gdy sąsiedzi mają cię na oku...
Bezimienny przez dwa lata chłopczyk, odnaleziony na obrzeżach Cieszyna, został zabity prawdopodobnie przez matkę. Niedawny Dzielnicowy Roku z Jastrzębia zamordował 12-letnią córkę i żonę nauczycielkę. Matka ze Stargardu zabiła 9-letnią córkę i raniła 3,5-letnią. Madzia z Sosnowca... Tragedie tylko z ostatnich kilkunastu tygodni, jedynie te, które – poprzez medialne nagłośnienie – powszechnie ludźmi wstrząsnęły. I dobrze, że one tak bardzo wstrząsają, bo wydają się przekraczać nasze wyobrażenia o tym, co człowiek może złego uczynić drugiemu, zwłaszcza temu najbliższemu, zwłaszcza – kompletnie bezbronnemu. Więc słusznie, że te historie ku przestrodze i refleksji są opowiadane i komentowane. Często wydaje się jednak, że drobiazgowość i intensywność relacji służy już tylko zaspokajaniu niezdrowego wścibstwa, a komentarze polegają na bezmyślnej, rytualnej paplaninie.
Rytuałem w takich okazjach stały się dwa retoryczne pytania: gdzie byli sąsiedzi? Oraz: dlaczego nie zadziałał system? Oczywiście ze zwykłej przyzwoitości każdy powinien reagować na przemoc i okrucieństwo, szczególnie wobec dzieci. Pewnie państwo powinno dysponować sprawniejszym i rozsądniejszym systemem socjalnym, który nie tylko dystrybuowałby zapomogi, ale też najbardziej rozchwiane rodziny asekurował psychologicznie. Tyle tylko, że w większości tych koszmarnych zdarzeń ani system, ani życzliwe zainteresowanie postronnych nie mogły mieć większego zastosowania. Oskarżanie sąsiadów, że nie zauważyli (w końcu zauważyli), iż jedno z dzieci w bloku jakoś się nie pojawia, obwinianie pracownicy socjalnej czy pielęgniarki, bo nie rozszyfrowała, iż matka podstawia inne dziecko, piętnowanie kolegów z pracy, że nie zaniepokoiła ich wzorowość kolegi policjanta – to naprawdę nie ma sensu.