Młody Kalemba, którego wytropiono w jakimś oddziale Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa, ma odejść, aby tata mógł zostać ministrem bez skazy nepotyzmu. Wprawdzie w tej agencji pracuje od lat i przebył w niej długą drogę, od referenta poczynając, ale okazuje się, że teraz może powstać konflikt interesów i premier wolałby, aby do takich sytuacji nie dochodziło. I tak oto polityka prorodzinna u ludowców zyskuje nowy wymiar. Syn musi się poświęcić dla nieoczekiwanej i w gruncie rzeczy dość wątpliwej kariery ojca. Nie wiem, czy sprawą nie powinna się zainteresować Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Następuje tu chyba naruszenie podstawowych praw obywatelskich, nawet jeśli przyjąć, że politykom i ich rodzinom zdecydowanie mniej wolno. Młody Kalemba nie jest zresztą politykiem, a przynajmniej nic nie było o tym dotychczas słychać.
I tak oto tydzień, który mógł się okazać bardzo ważny w polityce, zwłaszcza dla premiera, dla całego układu rządzącego, zakończył się szukaniem nowej roboty dla młodego Kalemby. Tydzień mógł być ważny, bo koalicyjny mechanizm od dawna bardzo zgrzytał i była szansa na jakieś przesilenie. Nie żeby od razu zrywać koalicję, bo innej i tak się nie zmontuje, ale aby przynajmniej uzyskać od ludowców publiczne zapewnienie, że ten rodzaj polityki (chodzi zwłaszcza o partyjną politykę kadrową) się zmieni. Do ustalenia było zresztą sporo kwestii merytorycznych, choćby dotyczących opodatkowania rolnictwa, o czym się głównie mówi bez podejmowania konkretnych działań, czy przyszłości owych agencji, które stały się źródłem patologii. Rzecz bowiem nie w tym, aby wyrzucić z nich ludzi po kumotersku zatrudnionych (może część z nich się do tej pracy nadaje), ale aby strukturalnie uporządkować cały obszar wokół rolnictwa. Takiego komunikatu nie było.
Suma zdarzeń jest zaś taka – lepszego ministra rolnictwa zastępuje, wedle powszechnej opinii, gorszy, pracę traci dwóch wiceministrów (nie bardzo wiadomo za co – nepotyzm, kolesiostwo, brak kompetencji czy próba ratowania twarzy przez premiera?) i ma nastąpić jakieś oczyszczenie. Premier bardzo szybko zrezygnował z kierowania Ministerstwem Rolnictwa i teraz zapewne będzie nim kierował wicepremier Waldemar Pawlak, którego nowy minister jest wiernym stronnikiem. Kalemba musi przecież odpokutować swój bunt sprzed lat, kiedy wziął udział w secesji z tymi, którzy są dziś najwierniejszymi stronnikami Jarosława Kaczyńskiego w PiS. Nowy minister też zresztą myśli jak PiS i dlatego przez członków tej partii jest bardzo chwalony. W dodatku jego pozycja jest na starcie bardzo słaba. Jest nie tylko powszechnie krytykowany za brak kompetencji potrzebnych akurat obecnie, gdy zaczyna się walka o europejski budżet, ale też premier bierze go właściwie na próbę, do końca roku. I mówi to publicznie. Polityk bardziej samodzielny w takiej sytuacji powinien raczej rzucić teką, niż po nią sięgać. Kalemba już na początku żadnej samodzielności i charakteru nie wykazał.
Dlaczego premier przerwał koalicyjny spór, który sam tak zaostrzył? Policzył, w ilu województwach ludowcy mogą pozbawić PO władzy zmieniając koalicje, gdyby na szczeblu centralnym obecny układ się rozpadł? Lider partii musi to brać pod uwagę. Bał się ewentualnego rządu mniejszościowego, którego wizja zresztą nie wydawała się realna, bo Pawlakowi stanowisko wicepremiera przynajmniej do jesiennego kongresu jest niezbędne? Uznał, że i tak już „odpłacił” wicepremierowi za wcześniejsze gry i poniżenia przy emeryturach? Te wszystkie okoliczności nie są nowe. Być może Tusk nie docenił Pawlaka, który po ciosie zebrał się szybko i uzyskał jednomyślne poparcie władz swojej partii w sprawie nowego kandydata na ministra rolnictwa (co nie musi oznaczać siły Pawlaka na kongresie, bo tam skład delegatów będzie inny) i odpuścił rozdając już tylko kuksańce? Być może wiedział, że nie uzyska poparcia całej swojej partii, bo grupa tych, którzy chcieli raczej łagodzenia, niż zaostrzania kursu, okazała się spora, a akceptacja dla Kalemby ze strony władz Klubu Parlamentarnego PO przyszła szybciej niż akceptacja premiera. Tak jakby wszyscy chcieli stawiać Tuska przed faktami dokonanymi.
Coś się więc zaczęło i niewyraźnie skończyło. Zapewne wiele spraw odkłada się na czas po kongresie ludowców, kiedy poznamy i siłę wicepremiera, i siłę jego wewnętrznej opozycji. Premier tej partii jednak nie wygra, bo odium takiej afery i tak zawsze spada na silniejszego. Ostatecznie to raczej Pawlak, nawet upokorzony i zapewniający, że nepotyzm i kumoterstwo także w jego partii będą się kończyć, raz jeszcze wyszedł na swoje, a premierowi pozostało ten dziwaczny kompromis ubierać w nadmiar słów o nieustępliwej walce z patologią nepotyzmu.
Polityczny sezon nie kończy się dla PO dobrze. Ma teraz opinię partii nazbyt konserwatywnej (in vitro, związki partnerskie) i antywolnościowej (ustawę ograniczającą wolność zgromadzeń też bierze na swoje konto, popierając lekko zmieniony przez Senat projekt prezydencki). Na dodatek kończy się przy rosnącym bezrobociu i widmie pogorszenia gospodarczej koniunktury. Tym ważniejsze może być zapowiadane nie na październik (jak w wywiadzie premiera dla POLITYKI), ale już na wrzesień otwarcie nowego sezonu. Wtedy zderzyć się mają wszystkie ofensywy – rządowe i opozycyjne. Premier o bardzo trudnej jesieni mówi od dawna i mówi to serio. Tym bardziej dziwią partie nierozegrane wówczas, kiedy była szansa, aby je skuteczniej rozegrać.