Kraj

Dwa weta w dwa lata

Dwa lata Komorowskiego

„Jaki zatem jest prezydent Komorowski? Naturalny i spokojny, ale bez wyrazistej wizji prezydentury. Bardziej Sarmata niż światowiec, bardziej sprawny polityk niż przywódca „Jaki zatem jest prezydent Komorowski? Naturalny i spokojny, ale bez wyrazistej wizji prezydentury. Bardziej Sarmata niż światowiec, bardziej sprawny polityk niż przywódca". Kancelaria Prezydenta RP
Bronisław Komorowski sprawuje prezydencki urząd trochę tak, jakby został wybrany przez parlament, a nie w wyborach powszechnych. Czyli dość kameralnie. Nie musi to być wada, ale powraca pytanie, czym w Polsce ma być prezydentura.
Bronisław Komorowski w sierpniu 2010 r. podczas obchodów święta lotnictwa.Michal Tulinski/Forum Bronisław Komorowski w sierpniu 2010 r. podczas obchodów święta lotnictwa.

Dwa lata mijają od oficjalnego zaprzysiężenia Bronisława Komorowskiego na urząd prezydenta Rzeczpospolitej, co stało się 6 sierpnia 2010 r. Wydawałoby się, że dziś prezydent ma wszelkie powody do zadowolenia. Zaufanie obywateli utrzymuje się na poziomie od 60 do 70 proc., co zważywszy na ostrość politycznego sporu jest wynikiem bardzo przyzwoitym. Kwestionowanie legalizmu jego wyboru i prawa do zajęcia miejsca w siedzibie poprzednika jest już bardziej folklorem niż realnym problemem politycznym, z którym zmagał się w ciągu pierwszych miesięcy urzędowania. Bronisławowi Komorowskiemu przestano już nawet wyliczać gafy, co było ulubionym zajęciem polityków i dziennikarzy.

Pracuje w otoczeniu ludzi, których sam sobie dobrał, głównie z dawnego środowiska przyjaciół z Unii Wolności, na których lojalność może liczyć, ale z którymi, co już wiadomo, żadnej partii ani własnego politycznego zaplecza nie zbuduje. Współpracuje z rządem wywodzącym się z własnej partii, więc nawet sytuacje konfliktowe, które są i będą, może chować w zaciszu gabinetów.

Wiadomo na przykład, że przedmiotem spięć jest polityka zagraniczna, a między prezydentem i ministrem spraw zagranicznych nie ma specjalnie dobrej chemii. Zwłaszcza od momentu berlińskiego wystąpienia Radosława Sikorskiego, o którym prezydent dowiedział się w ostatniej chwili, czyli praktycznie z mediów. Niemniej wiadomości o znakomitym ponoć wystąpieniu prezydenta na ostatnim spotkaniu z ambasadorami, gdzie bardzo celnie wypunktował wszystkie niedociągnięcia i porażki polskiej polityki zagranicznej, rozchodzą się tylko w wąskim kręgu urzędników i sprawiają satysfakcję głównie tym, którym Sikorski wydaje się zbyt arogancki i zarozumiały. Widać, że prezydenckie zaplecze nie podgrzewa konfliktów. Można więc zrobić przeciek, że prezydent przeżył szok, gdy usłyszał, że kandydatem ludowców na ministra rolnictwa jest Stanisław Kalemba i że premier go zaakceptował, ale potem widzimy uroczystość z pełnym ceremoniałem, pełną uśmiechów.

Nawet te bardziej spektakularne spięcia z premierem, zwłaszcza o rolę Grzegorza Schetyny, którego prezydent chciał utrzymać na stanowisku marszałka Sejmu (czemu premier zapobiegł szybką akcją wysunięcia na to miejsce Ewy Kopacz), trudno uznać za jakiś głęboki konflikt. Takich na razie było niewiele i jeśli były, to zdarzało się, że Komorowski ratował Tuska, jak choćby po wyborach, kiedy premier miał dość ekstrawagancki pomysł trwania ze starym rządem do końca prezydencji, co konstytucyjnie było praktycznie niewykonalne i narażałoby go na śmieszność. Ten pomysł zresztą do dziś ciąży nad premierostwem Tuska i daje prezydentowi pewną psychologiczną przewagę.

Zdarzało się jednak, że i prezydent ponosił porażki, jak chociażby w przypadku sporu o zmianę na stanowisku prokuratora wojskowego po widowiskowej próbie „samobójczej” prokuratora Przybyła. W końcu musiał zmianę zaakceptować, a pokłosiem tamtego zdarzenia są obecne próby wywołania dyskusji o nowym usytuowaniu prokuratury, rozpoczęte pod patronatem prezydenta. I to w momencie, kiedy minister sprawiedliwości przedstawia projekt nowelizacji ustawy, przeciwko któremu buntuje się korporacja prokuratorska. Niewielka jest jednak szansa, że z debat u prezydenta wykuje się jakiś nowy model, bo prezydentura Bronisława Komorowskiego zaczyna grzęznąć w sprawach rozpoczętych, a niedokończonych. Tak stało się ze zmianami w konstytucji, tak jest z ustawą samorządową, która miała zwiększać kompetencje prezydentów miast, czy pracami nad ustawą o prokuraturze.

Nie jest więc prezydent wojownikiem szarpiącym polityką, raczej gładzi kanty. Choć robi swoje, zwłaszcza gdy idzie o pilnowanie konstytucji i budowanie własnej pozycji. Można wręcz odnieść wrażenie, że Bronisław Komorowski jest prezydentem modelowym. Takim, któremu nie jest specjalnie potrzebny silny mandat pochodzący z wyborów powszechnych; mógłby zostać wybrany przez Zgromadzenie Narodowe, by realizować hasło, że „zgoda buduje”, że trzeba szukać tego, co łączy, od najmniejszych miejscowości poczynając (prezydent bardzo lubi je odwiedzać), na warszawskich politycznych salonach kończąc.

Siedziba urzędu jest miejscem debat raczej teoretycznych niż praktycznych. A także – miłych spotkań z okazji świątecznych, kiedy to wszystkich łączą biało-czerwone kotyliony jako wyraz narodowej wspólnoty, promieniejącego stąd nowoczesnego patriotyzmu, widzianego w kontekście przynależności do Unii. Bo właśnie proeuropejskość jest ważnym wyznacznikiem tej prezydentury, podobnie jak styl pozbawiony nadmiernej napuszoności, przesadnego demonstrowania dostojeństwa, dystansu i własnej ważności.

Jeśli uznać, że najsilniejszym narzędziem destrukcji rządowych zamierzeń, jakie konstytucja daje prezydentowi, jest prawo weta, to Bronisław Komorowski praktycznie z niego nie korzysta. W ciągu dwóch lat użył go dwa razy: w sprawie ustawy o nasiennictwie (zawierającej kontrowersyjne kwestie dotyczące żywności genetycznie modyfikowanej) i kiedy sprzeciwił się utworzeniu Akademii Lotniczej w Dęblinie (już jako minister obrony narodowej nie chciał sztucznego mnożenia wyższych uczelni). Nieco częściej, bo w sumie trzy razy, ale też nie nadużywając tego instrumentu, korzystał z odsyłania ustaw do Trybunału Konstytucyjnego, głównie w ramach tak zwanej kontroli następczej (czyli ustawę podpisywał, ale niektóre jej przepisy kierował do zbadania przez TK). Tak właśnie zrobił na dwulecie swej prezydentury, kiedy to podpisał dość wątpliwą konstytucyjnie ustawę o pomocy dla przedsiębiorców, mających niezaspokojone wierzytelności, które powstały w okresie pospiesznych budów przed Euro 2012. W Sejmie górę wzięły doraźne potrzeby i obawy, że fala protestów drobnych przedsiębiorców zakłóci radosny festiwal Euro. Jest duża szansa, że prezydent w Trybunale będzie górą, bo różne podmioty gospodarcze potraktowano tu wyjątkowo nierówno.

Ostrożność w kierowaniu ustaw do TK sprawia, że prezydent nie wystawia się na niepowodzenia, a zarazem może śmiało twierdzić, że stoi na straży konstytucji i przeciwstawia się byle jakiemu stanowieniu prawa. Na rozstrzygnięcie czeka ustawa zmieniająca zasady waloryzacji emerytur, gdzie sam rząd chyba wiedział, że źle czyni, wprowadzając w końcu tylko na rok waloryzację kwotową, choć plany były inne. Jest więc szansa, że prezydent znów wygra. Dużą porażkę zaliczył natomiast premier, kiedy TK uznał, że planowana przez rząd racjonalizacja zatrudnienia w administracji (i ograniczenie liczby urzędników o 10 proc.) jest niezgodna z konstytucją.

Prezydent nie obciąża też nadmiernie parlamentu swoimi inicjatywami legislacyjnymi. Być może wynika to z faktu, że pierwsze bardziej ambitne zamierzenie – kiedy to przedstawił projekt zmian w konstytucji, dotyczących dostosowania jej do członkostwa w Unii Europejskiej (m.in. chciał uregulować kwestie przyjęcia w przyszłości wspólnej waluty) – padło ofiarą partyjnych gier wewnątrz koalicji. Tusk dostrzegł w pewnych przepisach zagrożenia wynikające z bardziej precyzyjnego uregulowania kompetencji w prowadzeniu polityki zagranicznej i w końcu rzecz odłożono jeszcze w Sejmie poprzedniej kadencji, by już do niej nie powrócić.

Kolejne inicjatywy dotyczyły obowiązkowego orzełka na strojach polskich sportowców, odznaczeń czy bezpieczeństwa narodowego (wprowadzenie do porządku prawnego tak zwanej cyberprzestrzeni), a więc kwestii mało kontrowersyjnych.

Jednak na dwulecie swojej prezydentury Komorowski wszedł w konflikt ze środowiskami, które miały być jego podporą. W słusznym oburzeniu po burdach 11 listopada zapowiedział nowelizację prawa. I wniósł projekt ustawy, który okrzyknięto antywolnościowym, kneblującym społeczeństwo obywatelskie, uniemożliwiającym demonstrowanie poglądów, a więc sprzecznym z podstawowym kanonem demokracji. W sprzeciwie zjednoczył blisko dwie setki organizacji pozarządowych. W efekcie ciężar uchwalenia ustawy musiała lojalnie wziąć na siebie partia rządząca. To pokazuje, że marzenia o całkowitym oderwaniu się od politycznego zaplecza są mrzonką. Prezydent bez partii, która go poprze, staje się dekoracją. Może bywać, otwierać, przecinać wstęgi czy pisać okazjonalne listy, obejmować patronaty, co Bronisław Komorowski bardzo chętnie czyni, ale nie ma realnej władzy.

Nowelizacja ustawy o zgromadzeniach jest przykładem na to, jak łatwo mogą się zmieniać oceny całej prezydentury. Zapewne zdaje sobie sprawę z tego sam prezydent, jak i jego otoczenie.

Próbą poprawy wizerunku jest wygłoszony kilka dni temu, przy okazji rocznicy powstania warszawskiego, apel o wspólny marsz narodowy w dzień listopadowego święta. Rolą prezydenta apelować, ale łatwo przewidzieć, że wspólnego narodowego marszu nie będzie. Może być lepsza praca policji i innych służb porządkowych, która zresztą wystarczyłaby, aby i wcześniej nie było powodów do dramatycznych przekazów medialnych.

Jaki zatem jest prezydent Komorowski? Przewidywalny, ale nieco anachroniczny, także w sposobie bycia i w stroju. Naturalny i spokojny, ale bez wyrazistej wizji prezydentury. Bardziej Sarmata niż światowiec, bardziej sprawny polityk niż przywódca. Polityczne przywództwo nadal zarezerwowane jest dla premiera Donalda Tuska czy jego głównego przeciwnika Jarosława Kaczyńskiego. Charakterystyczne, że wszystkie poważniejsze analizy, jakie pojawiły się w dwulecie wyboru Komorowskiego, skupiają się głównie na reelekcji. Tak jakby po tej prezydenturze niczego już się nie spodziewano, poza działaniami mającymi zapewnić obecnemu prezydentowi ponowny wybór za trzy lata.

Może jednak Polacy oczekują od prezydenta czegoś więcej niż siły spokoju, która łatwo może się zmienić w siłę bezwładu? Mamy już za sobą pierwsze badania pokazujące, kto może zostać następnym prezydentem. Ich wartość prognostyczna jest żadna, ale charakteryzują pewien klimat. W żadnym z tych sondaży urzędujący prezydent nie wygrywa w pierwszej turze, mimo że konkurentów ma wyjątkowo słabych, takich jak coraz bardziej pozbawiony politycznej mocy Jarosław Kaczyński czy zupełnie egzotyczny na tym stanowisku Zbigniew Ziobro. Fakt, że Bronisław Komorowski nie błyszczy mocno na takim tle, też jest nie bez znaczenia dla oceny obecnej prezydentury.

Polityka 32-33.2012 (2870) z dnia 08.08.2012; Polityka; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Dwa weta w dwa lata"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną