Do starcia powstańców kozackich Pawła Pawluka z wojskami Rzeczpospolitej pod buławą hetmana polnego Mikołaja Potockiego doszło 16 grudnia 1637 r. pod Kumejkami. Okoliczni chłopi ukraińscy (przez Sienkiewicza i szlachtę ówczesną zwani „czernią” w odróżnieniu od „chamów”, czyli chłopów polskich) sprzyjali oczywiście Kozakom. Kiedy więc tabor, którym posuwali się powstańcy, zatrzymał się na pobliskich polach, zdobyli się na heroiczny gest i podpalili własną wieś na najbliższych tyłach oddziałów polskich.
Pomysł był teoretycznie znakomity. W przeciwieństwie do Kozaków ukrytych w swoich wozach, Polacy w śnieżnozimowy czas pozostawali bez kwater, stracili też większość prowiantu dla ludzi i koni, a nawet część rezerwowych kopii husarskich i zapasowego odzienia. Jednego tylko chłopi nie przewidzieli. Oto zerwał się wiatr z północnego wschodu i pognał wielkie chmury czarnego dymu prosto na tabor, oślepiając i dezorientując Kozaków. Pod tą osłoną rzucił Potocki do ataku dragonów, którzy niepostrzeżenie dotarli do czołowych wozów nieprzyjacielskich i szybkimi salwami zmasakrowali ich załogę, co walnie przyczyniło się do ostatecznej klęski Pawła Pawluka i jego ludzi.
Morał z tych wydarzeń jest trywialnie prosty: podejmując najsłuszniejszą nawet akcję, zastanów się przedtem, jakie może mieć ona skutki. Czy nie grozi, że będą one wprost przeciwne do zamierzonych przez ciebie. Prymitywnym wieśniakom z Kumejek trudno brać za złe nieznajomość meteorologii. Co innego zupełnie, gdy chodzi o naszych współczesnych uczonych w piśmie polityków.