Pozwolę sobie w stylu Barei: A gdyby to wasza matka przechodziła, albo babka – w przyszłości – i paliła skręta z marihuany? I nie mówcie, że wasza matka lub babka nie palą marihuany, bo przecież w każdej chwili mogą zacząć, a wiadomo, czym to się kończy. Policja wchodzi, prokuratura oskarża, sąd skazuje. Na razie polski wymiar sprawiedliwości pracuje w tej sprawie na niezły scenariusz komedii. Nie wiem, ile w tym uczestnictwa samej Kory (obecnie Olgi J., wokalistki grupy M.), ale historia z pieskiem zrobiłaby ćwierć dobrego filmu.
Problem w tym, że u nas się z marihuany żartować nie potrafi. Poza może jedną pamiętną sceną pościgu z „Chłopaki nie płaczą” w kulturze popularnej dominuje dowcip alkoholowy. Kora też podchodziła do sprawy używek poważnie, ale przez ostatnie lata dość konsekwentnie sprawy liberalizacji przepisów broniła – i nawet gdy muzycznie szło jej nie najlepiej, odnajdywała się w społecznej roli rzeczniczki pokolenia masowych aresztowań za posiadanie. Bardzo jej w tym kibicowałem. Teraz bronią jej inni, gdy sama znalazła się w podobnych tarapatach. Sam też jestem skłonny bronić. Niestety, sama artystka sprawę komplikuje – najpierw nie przyznała się, że te niespełna trzy gramy marihuany znalezione w jej mieszkaniu należą do niej, teraz zasłania się zastosowaniami „badawczymi”. Jej menedżerka w oświadczeniu pisze, że ani Kora, ani jej partner życiowy Kamil Sipowicz nie palą marihuany.
Zaraz. Kompletnie nie rozumiem takiej linii obrony. Oczywiście – trudno zachowywać się racjonalnie wobec groźby wyroku sądowego. Ale po pierwsze, polskie prawo nie karze za zażywane marihuany – karalne jest właśnie posiadanie. Po drugie, takie działania źle służą sprawie, w obronie której oboje wielokrotnie występowali publicznie (Sipowicz wspiera działania stowarzyszenia Wolne Konopie, apelował wielokrotnie o zmianę przepisów). No i te cele badawcze. Wiadomo, że Kamil Sipowicz o marihuanie pisywał. Ale gdyby cele badawcze uzasadniały jej posiadanie w tego typu sytuacjach, na połowie szkół wyższych w Polsce powstawałyby dziś masowo monografie zakazanej rośliny, a uniwersyteckie szklarnie wypełniłyby się tym, co najlepsze w Amsterdamie. Mogłoby to mieć zresztą dobre skutki – nie musielibyśmy się powoływać na brytyjskie badania o niskim zagrożeniu dla życia, jakie przynosi trawka, mielibyśmy własne.
Po trzecie wreszcie, gdyby wasza matka (lub babka) paliła marihuanę, to jest szansa, że uwierzylibyście jej wołaniom o dekryminalizację czy legalizację. A gdyby powiedziała, że nie pali? Ja bym wtedy nie wierzył. Chyba żeby mi pokazała wyniki tych badań.