Roman Kosecki jest kolejnym politykiem, który zgłosił swój udział w wyścigu na stanowisko prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Wcześniej zrobili to europoseł PiS Ryszard Czarnecki oraz poseł Solidarnej Polski Mieczysław Golba. To się nazywa partyjna czujność – skoro przy okazji tych wyborów można się przypomnieć opinii publicznej, to trzeba skorzystać, zwłaszcza jeśli w pracy parlamentarnej nie ma się specjalnie czym pochwalić. I nawet jeśli nie ma się szans na elekcję. Bo prezesa PZPN nie wybiera Sejm, ale przedstawiciele terenowych struktur związku oraz klubów Ekstraklasy i 1. Ligi.
Kandydatura Czarneckiego funkcjonuje już właściwie wyłącznie formalnie; sam przyznał, że widzi swoje szanse tylko jeśli prawo wyborcze zostanie przyznane „wszystkim kibicom” – co mniej więcej oddaje powagę tej kandydatury. Poseł Golba jest wiceprezesem Podkarpackiego ZPN, Kosecki chwalił się poparciem w rejonie mazowieckim, ale to trochę mało, by podczas zjazdu uzbierać wymaganą większość głosów.
Za sznurki stara się pociągać niestrudzony Kazimierz Greń, który z wielkiego admiratora obecnego prezesa – Grzegorza Laty - stał się jego zaciekłym wrogiem. Greń prezesuje Podkarpackiemu ZPN, koleguje się z Golbą, a teraz oświadczył, że zainspirował Koseckiego do startu. Tajemniczo mówi o planie, mającym na celu przewrót na szczytach piłkarskiej władzy, a który to plan na dziś wydaje się sprowadzać do prostego patentu – montowania koalicji kandydatów z szansami większymi i mniejszymi, którzy pozornie ze sobą walczą, a tuż przez wyborczym zjazdem cedują głosy na jednego – z największym poparciem.
Każdy z kandydatów-polityków zachowuje się jednak tak, jakby tylko jego osoba była gwarancją odsunięcia od władzy obecnego prezesa, Grzegorza Lato.