Prezydentura Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie w ogóle mocno przypomina rządy PO w kraju. Pierwsze czterolecie wiceszefowej PO to zapowiedzi wielkiego skoku, rozpoczęcie wielu inwestycji, uspokajanie, że stolica jako plac budowy stanie się miejscem czasowo niewygodnym, ale przyszłe korzyści zrekompensują ten brak komfortu. Warszawa zyskała pierwszy porządny stadion w Polsce, czyli przebudowaną arenę Legii przy Łazienkowskiej. Krakowskie Przedmieście stało się salonem na miarę europejskiej stolicy, metro wreszcie dojechało do końca jedynej linii, powstało też Centrum Nauki Kopernik – pierwsza tego typu instytucja w Polsce. Na torach pojawiły się pierwsze od wielu lat nowe tramwaje, a Szybka Kolej Miejska wreszcie zaczęła spełniać podstawowe wymogi metropolitarnej kolejki.
Druga kadencja pani prezydent, podobnie jak premiera Tuska na czele rządu, to miał być czas kończenia spraw, finału, widocznych efektów. Ale wciąż niemal wszystko jest w budowie, ulice pozamykane, inwestycje niepokończone, zapowiedzi nowych utrudnień, zapchane trasy i narzekania. – Ewidentnie zeszła kadencja była lepsza w wykonaniu pani prezydent. Sprawowała osobisty nadzór nad wieloma inwestycjami, była widoczna. Od reelekcji tego już nie widać – ocenia Marcin Rzońca, radny SLD, który w zeszłej kadencji współrządził Warszawą razem z PO.
Rozkopy w wielu miejscach wyglądają na wymarłe, niewiele się tam dzieje, miasto zaczyna przypominać wielkie stanowisko archeologiczne. Inwestycje trwają, także z proceduralnych powodów, bardzo długo, jak choćby ciągnący się kilka lat remont wiaduktu na Żoliborzu. Do tego doszła niemalże katastrofa budowlana przy budowie drugiej linii metra, której skutki mieszkańcy stolicy odczują w pełni wówczas, kiedy powrócą z wakacji.