Porażka porażce nierówna. Co innego przegrać w dwumeczu jedną bramką, jak Legia, a co innego dać sobie strzelić 10 goli w dwóch spotkaniach, jak Śląsk, w końcu – mistrz Polski. Można powiedzieć, że pucharowe rozczarowanie nie jest żadną niespodzianką – wszak poprzedni sezon ligowy stał na marnym poziomie, a tak słabego mistrza kraju, jak Śląsk, nie było od dawna. Skoro latem, mając w perspektywie grę w pucharach, wrocławski klub osłabiał się zamiast wzmacniać, to efekt był do przewidzenia. Najpierw była kompromitacja w eliminacjach do Ligi Mistrzów (ze szwedzkim Helsingborgiem, który w kolejnej rundzie gładko przegrał z Celtikiem Glasgow), teraz rozłożony na raty wstyd przy okazji spotkań z Hannoverem 96.
Dyskusji o przyczynach klęski nie da się zamknąć zwalając całą winę na piłkarzy, którzy po godzinie gry potykają się o własne nogi, a wymiana kilku celnych podań to dla nich czarna magia. Wszak kluby rządzą się swoimi prawami – skoro diagnoza brzmi: drużyna ma słabe ogniwa, to można ją wzmocnić idąc na zakupy, ale do tego trzeba woli właściciela. Większościowym udziałowcem Śląska jest Zygmunt Solorz-Żak, biznesmen ze ścisłej czołówki najbogatszych Polaków, ale jego miłość do klubu wygasła po tym, jak okazało się, że nie może zbudować w sąsiedztwie nowego stadionu galerii handlowej. Na razie trwa, jak długo – nie wiadomo.
Legia to jeszcze bardziej kuriozalny przypadek. Niby oczko w głowie Mariusza Waltera, ale kiedy zeszłej jesieni, po niespodziewanym awansie do fazy pucharowej Ligi Europy wydawało się, że lata budowy drużyny (okupionej przez współwłaściciela ITI wydatkami idącymi w grube miliony oraz konfliktem z kibicami - swego czasu Walter był notorycznie na Legii lżony) wreszcie przynoszą owoce, zimą klub sprzedał trzech zawodników z podstawowego składu, przegrał mistrzostwo (w konsekwencji również znikła mu z pola widzenia Liga Mistrzów – raj utracony polskich klubów), a teraz osuwa się niżej. Gdzie w tym szaleństwie jest metoda? Teraz koszmar powraca w najgorszym wydaniu, również za sprawą chuliganów w szalikach Legii, którzy na stadionie w Trondheim urządzili sobie ogniska, narażając klub na finansowe kary, zresztą nie pierwsze w tej edycji pucharów.
Niestety kluby nie istnieją w próżni, więc nie da się wykluczyć, że wirus klęski dopadnie też reprezentację, która niebawem zaczyna kwalifikacje do mundialu w Brazylii. Trener Waldemar Fornalik na odsiecz zastygłemu atakowi drużyny narodowej wezwał 34-letniego Marka Saganowskiego z Legii, który w meczach z Rosenborgiem, mówiąc delikatnie, nie błyszczał. A i tak większość ekspertów uznała, że Saganowski się kadrze przyda, bo lepszych trudno znaleźć. Ciemność widać.