Problem z synem Michałem, który wplątał się w związki z biznesami Marcina P. wydawał się zakończony po konferencji premiera 14 sierpnia. Ale potem pojawiła się sprawa notatki ABW przekazanej do kancelarii szefa rządu, a wraz z nią niejasność, czy Tusk się z nią wówczas zapoznał i czy skorzystał z tych informacji, aby ostrzec syna przed niebezpiecznymi relacjami. Premier zaprzeczył, ale to tylko spotęgowało wysiłki opozycji, by złapać go na jakiejś nieścisłości.
Ludzie z otoczenia Tuska mówią, że mocno przeżywa on tę polityczno-rodzinną zawieruchę. Bo to sprawa zupełnie inna niż te, z którymi tak zdecydowanie i twardo radził sobie przez ostatnie pięć lat. Ale teraz wygląda na człowieka, który obawia się o los wciąż nieuwolnionego zakładnika. W dodatku ten zakładnik nie bardzo chce współpracować i nie słucha poleceń.
Dziwny wydaje się pomysł z zatrudnieniem przez młodego Tuska Romana Giertycha jako adwokata w sprawach przeciwko trzem gazetom. Wzięcie na prawnego pełnomocnika kogoś, kto był wicepremierem w rządzie, wobec którego ojciec pozostawał w totalnej opozycji, jest posunięciem jak z teatru absurdu.
Nie można wykluczyć, że jednak była to decyzja Tuska juniora, którą ktoś mu zasugerował, ale nie był to ojciec. Byłby to dalszy ciąg serialu pt. „Niezależność syna premiera”. Późniejsze stwierdzenie Tuska seniora, że Giertych to skuteczny prawnik, a jego polityczna przeszłość nie ma tu znaczenia, można by w tej wersji potraktować jako próbę wytłumaczenia sytuacji, którą poznało się post factum.
Tusk jednak znany jest z przeprowadzania niekonwencjonalnych politycznych transferów, więc prawdopodobna jest też hipoteza, że decyzja o zatrudnieniu Giertycha była z premierem co najmniej uzgodniona, jeśli to nie on sam (a np. zaprzyjaźniony z Giertychem Radosław Sikorski) adwokata podsunął.