Ale to nie wysokie pensje pracowników, jak starał się tłumaczyć minister, ani niekoniecznie złe zarządzanie szpitalem winne są dramatycznej sytuacji, lecz absurdalny system rozliczania świadczeń. Prawie rok temu pisałem o tym w POLITYCE 46/11 („Urzędnicy widzą potrójnie”), łudząc się, że złożona wówczas przez Narodowy Fundusz Zdrowia obietnica rychłej korekty zasad finansowania najbardziej skomplikowanych procedur (a takich w CZD jest najwięcej) zostanie dotrzymana. Do dziś nic się nie zmieniło: NFZ rozlicza hospitalizacje ryczałtowo, ale ten system nie sprawdza się w instytutach, które leczą najciężej chorych i wykonują skomplikowane zabiegi. W powiatowych szpitalach jeden pacjent z zapaleniem płuc jest droższy, drugi tańszy – w skali roku te różnice się wyrównują. W CZD dzieci z zapaleniami płuc mają najczęściej już powikłania i liczne inne wady, więc ryczałtowe stawki nie pokrywają wszystkich kosztów. Gdyby na sto przypadków przeciętnych raz na pół roku pojawił się jeden skomplikowany, zdołaliby to zbilansować – te proporcje są jednak dokładnie odwrotne.
Problemu nie rozwiązuje również wprowadzony przez Fundusz tryb zwrotu kosztów leczenia za zgodą płatnika, ponieważ wzór matematyczny wymyślony przez byłego prezesa NFZ (zgodnie z którym suma udzielonych świadczeń MUSI przekroczyć trzykrotną wartość z podstawowego katalogu) jest wzięty z sufitu. Jeśli do przekroczenia tego pułapu brakuje 10 zł, szpital otrzymuje znów tylko ryczałtową stawkę (zamiast np.