Zdjęcia, które wkrótce po uroczystości można było zobaczyć w Internecie, nie pozostawiały wątpliwości. Ślub w katedrze polowej, z asystą wojskową przy ołtarzu, w obecności wielu najsławniejszych i najbogatszych obywateli III RP w kościele i nieprzebranych tłumów gapiów na zewnątrz, był rzeczywiście wyjątkowy. Skojarzenia z arystokratycznymi ożenkami brytyjskich rodzin wprost rzucały się w oczy. Wprawdzie wcześniej odbywały się śluby w polskich rodzinach arystokratycznych, i to w najzacniejszych familiach dawnej Rzeczpospolitej, lecz nie budziły podobnego zainteresowania. Jak to zatem się stało, że prezydentówna Aleksandra mianowana została naszą swojską księżniczką, a jej rodzice zyskali honorowy status królewski?
Nie od dziś wiadomo, że mamy wrodzony pociąg do arystokracji, i to bez względu na pochodzenie społeczne. Nie przypadkiem jednym ze wstydów założycielskich nowego parlamentaryzmu w Polsce była prowokacja pewnej pani podającej się za Anastazję Potocką. Na sam dźwięk skradzionego nazwiska otwierały się przed nią wszystkie drzwi, także ponoć do sypialni niektórych posłów. To był jednak tylko folklor. Jak się miało okazać, do powszechnego wyobrażenia o współczesnym człowieku z lepszych sfer idealnie dopasował się dawny młodzieżowy działacz i odnowiciel lewicy Aleksander Kwaśniewski.
Co przesądziło o tym, że były członek „partii robotniczej”, stał się prototypem demokratycznego arystokraty, w pewnym sensie także założycielem (medialnej) dynastii? Po pierwsze, nie miał arystokratycznego pochodzenia, co w tym wypadku było atutem. Mimo atencji dla historycznych nazwisk, raczej nie życzylibyśmy sobie, aby potomek jakichś Radziwiłłów, Lubomirskich czy Sapiehów stał się osobą numer jeden w Polsce.