Płyta „Kinematografia” katowickiej grupy hiphopowej Paktofonika, wydana w 2000 r., znalazła wówczas kilkaset tysięcy odbiorców. Film „Jesteś Bogiem”, pokazujący losy jej członków, już w ciągu dwóch tygodni zyskał ich więcej. Najwyraźniej udało się powiedzieć coś ważnego o pokoleniu urodzonych w latach 80.
Maciej Pisuk przez 10 lat najpierw pracował nad scenariuszem, a potem próbował znaleźć producentów. Cztery lata temu opublikował go w formie książki. Wizja fabularna wzbudziła już żywą dyskusję, konfrontuje się ją z niedawną przecież rzeczywistością – szczególnie życiem Magika, lidera grupy (a wcześniej członka popularnego zespołu Kaliber 44), zmarłego samobójczą śmiercią tuż po premierze „Kinematografii”.
Bartek Chaciński: – Można się było tego spodziewać? Po 10 dniach emisji „Jesteś Bogiem” obejrzało ponad 870 tys. widzów.
Maciej Pisuk: – Scenarzysta filmu fabularnego musi myśleć o widzu. To nie jest kwestia kalkulacji biznesowej, tylko artystyczno-moralna. Zadawałem sobie pytanie, czy są jacyś modelowi odbiorcy tej historii, i doszedłem do wniosku, że owszem, nawet liczni. Ale nie zastanawiałem się, czy to będzie 200 czy 800 tys.
Co było zamierzeniem? Odkryć dla kina społeczność fanów hip-hopu?
Nie tylko. Wiedziałem, że skoro bohaterowie są głosem pokolenia, to pójdą na film ludzie, którzy ich słuchali. Ale rzecz była ważna także dla mnie – osoby, dla której pokoleniowym przeżyciem był stan wojenny.
Takie właśnie emocje były do odnalezienia w historii grupy Paktofonika?
Ja i moi przyjaciele z lat 80. marzyliśmy, jak ten nasz kraj będzie wyglądał za 20 lat. Przyszedł moment, kiedy te oczekiwania trzeba było skonfrontować z rzeczywistością. Kiedy to zrobić? Okolice 2000 r. po pierwszych 10 latach niepodległości wydawały się dobrym momentem. Ale kto miałby pełnić funkcję bohaterów takiej opowieści? Oczywiście nie nasze pokolenie, tylko ci młodzi ludzie, którzy bez obciążeń przeszłością wkraczają w dorosłość. To zresztą też symboliczne zestawienie, bo chodzi o ludzi urodzonych około 1980 r. W tym momencie trafiłem na Paktofonikę, która należy do tego pokolenia i wyraża jego zbiorowe emocje.
Nadawali się na bohaterów?
Tak, to było czysto teoretyczne założenie: znaleźć reprezentantów tego pokolenia i zobaczyć, jak im się powodzi.
I udało się. W Paktofonice i w tragicznej historii jej lidera Magika. Abradab, który współpracował z nim wcześniej w grupie Kaliber 44, wyraził publicznie zdziwienie ekranowym bohaterem, który jest tu biedny, choć z zespołem sprzedawali kilkadziesiąt tysięcy płyt.
Widziałem umowy, jakie podpisywał Magik. Nie pamiętam kwot, bo rzecz miała miejsce 10 lat temu, pamiętam jednak, że były relatywnie niskie – dla nastolatka to mogła być spora kasa, ale z całą pewnością nie można się było za to utrzymać. Wielokrotnie, nawet wśród bardzo bliskich znajomych Magika, pojawiało się pytanie, czy – skoro rozmawiałem z rodziną – mogę im w końcu wyjaśnić, co Magik robił z tą całą kasą, którą rzekomo zarabiał.
Dokładnie o to pyta dziś Abradab.
Bo nawet w bardzo bliskim Magikowi środowisku obowiązuje stereotyp, że postać tak znana musi opływać w dostatek. Ale pamiętajmy, że kiedy założył rodzinę, jego sytuacja stała się zupełnie inna. W filmie pokazaliśmy tylko ułamek problemu. Potwierdzają to opowieści ludzi, którzy szukali razem z Magikiem pracy. Szczytem marzeń dla niego była praca w Empiku, to czysty autentyk. Podobnie jak to, że przychodziły go oglądać zafascynowane hip-hopem dzieciaki – w sklepie z armaturą i w różnych innych miejscach, gdzie pracował za grosze. Pamiętam sytuację z 2004 r., gdy Wojtek – Fokus – pracował na nocnej zmianie w kawiarence internetowej. Muzyka zaczęła jego kolegom przynosić pieniądze dużo, dużo później.
Magik nie rozpieprzał kasy – owszem, był trochę roztargniony, bez przerwy coś gubił, był trochę odklejony od rzeczywistości, ale nie szastał pieniędzmi. Na ostatnią imprezę w święta – tuż przed tym, jak popełnił samobójstwo – nie miał za co dojechać.
Zarzuty faktograficzne dotyczą też tego, że Rahim i Fokus znali się z Magikiem – i z zespołem Kaliber 44 – dużo wcześniej, niż sugeruje film.
W dwugodzinnej historii, która ma pokazać wzajemne relacje świata i bohatera, trzeba pewne wydarzenia kondensować, czasem z kilku tworzyć jedno – właśnie po to, by oddać prawdę o tych relacjach. Scena, kiedy Rahim zrywa plakat z Magikiem i rapuje przed grupą Kaliber 44, nie ma nam mówić o tym, w którym roku to się wydarzyło, tylko o tym, jaki status miał Magik i kim był dla Rahima. To jest ta prawda. Pokazuję emocjonalny rozwój chłopaków, dla których Magik był ważną postacią już wtedy, gdy oni sami nie mieli jeszcze żadnego znaczenia.
Oczywiście miałem też inne problemy związane z przedstawianiem faktów. Na przykład Rahim zaprotestował, że jego rodzice w filmie mówią po śląsku – bo w rzeczywistości nie mówili. Zapytałem go: Rahim, czy czujesz się związany z miejscem, w którym mieszkasz? Czy chcesz, żeby te elementy dotyczące lokalnej tożsamości się w filmie znalazły? Bo jeśli tak, to ja muszę za pomocą filmowych środków tę sytuację zbudować.
Gdzie leży granica dla tego rodzaju skrótów?
Podstawowym kryterium jest prawda. Po to mieszkałem na Śląsku, przez dwa lata zbierałem dokumentację, rozmawiałem z różnymi osobami. Zaskakujące było to, jak bardzo różnie definiowały problemy tych ludzi bardzo bliskie im osoby. I z elementów realności musiałem stworzyć fabułę, która by o tych postaciach mówiła prawdę. Problem granicy pojawiał się w każdej scenie. Jasne, Magik z Justyną kupili inny model telewizora i nie dzień przed urodzeniem Filipa, tylko kilka miesięcy później, ale ważne jest to, co ta sytuacja mówi o postaciach, a nie to, czy wydarzyła się dokładnie danego dnia.
Pokazując na ekranie śmierć Magika, pozostawiacie z reżyserem filmu Leszkiem Dawidem drogę do różnych interpretacji. Chcieliście zachować tajemnicę?
W filmie powiedzieliśmy wszystko, co mogło zostać powiedziane. Zachowanie tajemnicy nie oznacza skrywania informacji. Pokazaliśmy nawet oryginalny list pożegnalny Magika. Napisał w nim: „Kto się obwinia, ten świnia”.
Ale nie mówicie o powołaniu do wojska, przed którym Magik miał się podobno bronić udając problemy psychiczne.
Były takie relacje. Ale ważniejsze wydawało mi się zasugerowanie, że te problemy miał. Mogły być efektem sytuacji, w której Magika postrzegano jako Boga, a jednocześnie nie był w stanie zapewnić bytu swojemu dziecku. To, że był postrzegany jako różne tożsamości, przyczyniło się moim zdaniem do rzeczywistego rozbicia tej tożsamości – nikt nie miał dostępu do wszystkich tych elementów naraz, stąd jakieś potworne uczucie osamotnienia, które słychać w jego ostatnim tekście „Nie ma mnie dla nikogo”. Zresztą w filmie został użyty świadomie.
Ta praca, a potem próby zainteresowania scenariuszem studiów filmowych to łącznie jakieś 10 lat. Czy aby to nie sytuacja Magika z 15 zł w kieszeni?
Byłem w skrajnie trudnej sytuacji finansowej. Mam rodzinę – dzieci z pierwszego małżeństwa i żonę, z którą jestem od kilku lat. Gdyby nie jej pomoc, ten film by nie powstał. W trakcie wielomiesięcznej pracy nad tym scenariuszem ona mnie utrzymywała. Jeździliśmy do Katowic jej rozwalającym się Cinquecento, zbierając na benzynę ostatnie grosze.
Potem była walka o integralność scenariusza.
Chcąc opowiedzieć o pokoleniu, dla którego takie wartości jak prawda i autentyczność są podstawowe, po prostu nie można nakręcić filmu wbrew wartościom, o których ten film opowiada. I ta atmosfera bezkompromisowości podsycała moją postawę.
Stereotypowa ocena pokolenia, o którym mowa, jest taka, że nie czyta książek, nie śledzi wielkich dyskusji ideowych. Czy jest w nich coś, co zmienia ten wizerunek?
Zanim zacząłem pracę, odrzucałem cały hip-hop i uważałem go nawet za prymitywną muzykę. Szybko to zweryfikowałem – pierwszym momentem refleksji był już kontakt z płytą Paktofoniki. A potem okazało się, że obraz nieczytającego pokolenia pozbawionego erudycji jest nieprawdziwy. Byłem w domu u Fokusa, rozmawiałem z jego ojcem – na półkach stała świetna literatura, a płyty, których tata słuchał, kiedy Wojtek był dzieckiem, to była cała klasyka rocka, tak ważna dla mojego pokolenia. Z Tomem Waitsem, Bobem Dylanem i Floydami.
Poza tym u ludzi z tego pokolenia zauważyłem inny model zdobywania wiedzy – mniej nakierowany na snobizm, a bardziej na praktyczne zastosowania. Rozmawiałem o tym dużo z Wojtkiem – on świetnie zna polską poezję, bo to jest mu potrzebne. I to się przekłada na jego teksty.
Podążmy za stereotypem: czy fani hip-hopu nie żyją bardziej „tam” niż „tu”? Przecież ich idolem częściej bywa Tupac niż Stachura.
Rozmawiałem o tym z moim przyjacielem, który jednocześnie jest raperem i skończył niedawno studia na amerykanistyce na UW. Pisał pracę na temat korzeni polskiego hip-hopu i zupełnie oddzielnie doszliśmy do dość radykalnego wniosku, że ten nasz krajowy jest zjawiskiem rdzennie polskim. Jego twórcy znaleźli pewną formę – trochę w amerykańskim, ale też np. francuskim hip-hopie – której jeszcze sami nie ogarniali. Ich najważniejszym odkryciem było to, że tę muzykę można robić kompletnie samemu. I może to robić praktycznie każdy. Wystarczy domowy komputer i wytłumiony gąbką róg pokoju. Polscy twórcy hip-hopu zachodnią formę wypełnili własną, oryginalną treścią.
A ta bezideowość?
To na pewno nie jest pokolenie bezideowe, ale jest jedna cecha, która może zostać mylnie zdiagnozowana jako bezideowość – to, że szukają autorytetów we własnej grupie rówieśniczej, cechuje ich sceptycyzm dotyczący zewnętrznych wzorców. Uważają, że nowy świat jest ich domeną. I podobnie jak starsi odnoszą się do nich z lekceważeniem jako do tych, którzy mają fragmentaryczną wiedzę o świecie, tak dla nich nie mógłby być autorytetem starszy pan mówiący okrągłe zdania, który nie wie, jak odebrać maila.
Jakie plany po „Jesteś Bogiem”?
Wiem jedno – nigdy już nie będę pisał scenariuszy z własnej inicjatywy. To było piękne i naiwne, ale na taki maraton nie mam już siły. Będę uczestniczył w projektach, do których zostanę zaproszony. Tak się zresztą dzieje. W tej chwili wspólnie z Grzegorzem Jarzyną pracujemy nad scenariuszem jego debiutu fabularnego.
Mam wrażenie, że boje o scenariusz, toczone latami, zaskakująco przypominały to, co się działo w latach 90. w biznesie hiphopowym, który film opisuje.
Pamiętam, że próbowałem konstruować sobie w głowie sytuacje konfliktu moich bohaterów z wydawcami. A potem sam pertraktowałem z firmami producenckimi – i miałem wrażenie, że tylko skala jest inna, że ci ludzie już nie noszą skarpetek do sandałów, ale ich podejście do świata, głupia chęć eksploatacji wszystkiego, co się nawinie, jest podobna.
Ja proponowałem: zróbmy ten film zgodnie z wartościami tego pokolenia, bo oni natychmiast wyczują każde zafałszowanie. Wydawało mi się, że to racjonalne – bo postąpimy uczciwie i ta uczciwość nam się opłaci. Ale klasyczną odpowiedzią na to była pierwsza umowa, którą dostałem do podpisania. Mówiła o tym, że protoplaści moich bohaterów wyrażą zgodę na czas nieokreślony na wykorzystanie ich wizerunku we wszystkich działaniach firmy X i na wszystkich produktach, które kiedykolwiek ta firma będzie chciała sprzedać. Zażądałem usunięcia tego punktu.
Myślenie pierwszych producentów, do których trafiłem, było takie, że ci biedni chłopcy ze Śląska są obdarowywani przez biznes filmowy – powinni się cieszyć, że wielka firma chce wykorzystać ich wizerunki.
Dlatego pewnie hip-hop w Polsce odizolował się od zewnętrznego biznesu. Filmowiec nie mógł.
Zdarzają się wyjątki. Gdyby nie Jurek Kapuściński i reaktywowane Studio Kadr, gdyby nie powstała na moment ta konstelacja ludzi, nie udałoby się zrobić filmu bez głupich pomysłów i kompromisów. To jest dla mnie dobra wróżba – może nie trzeba myśleć liczbami, tylko od początku starać się zrobić uczciwe kino dla ludzi. To się sprzeda.
rozmawiał Bartek Chaciński
Maciej Pisuk był jednym z bohaterów reportażu i autorem fotoreportażu „Brzeska na żywo” (Na własne oczy, POLITYKA 9).