Czy to oznacza, że można odwrócić niekorzystny dla rządu, partii rządzącej i samego premiera widoczny trend spadku zaufania społecznego? Że można powstrzymać mnożące się tak zwane ofensywy polityczne opozycji, zwłaszcza Prawa i Sprawiedliwości, uznającego, że widmo kryzysu, który być może nadejdzie , a przynajmniej narastające kłopoty gospodarcze, to dobry czas na rozpoczęcie marszu do władzy? Nawet jeśli władza miałaby wpaść w ręce tej partii dopiero za trzy lata? Oczywiście uzyskanie wotum zaufania ośmiesza cały projekt pod nazwą „techniczny” rząd prof. Glińskiego, choć jego autorzy zdają się tego nie dostrzegać.
Przeciwnie, kompromitują się jeszcze bardziej wskazując na sondaże opinii publicznej, które mają ponieść ten dziwaczny antydemokratyczny twór. Unieważnianie wyniku wyborów sondażami to rzeczywiście w demokracji obyczaj raczej oryginalny. Przydatny w propagandzie, w praktyce nieskuteczny. W praktyce liczy się bowiem liczba realnie posiadanych głosów, a tę koalicja ciągle ma. Tym samym wniosek o wotum zaufania pokazał też brak alternatywy dla rządzącego obozu. Opozycja się zmobilizowała, bo tu nikt nikomu nie odpuszczał i niczego nie wskórała. To nie jest jeszcze czas, kiedy można skruszyć Platformę, powyrywać jej jakieś skrzydła, a przecież na jakieś odpryski liczono i w koalicji.
Premier nie ukrywał, że wykłada karty na stół i mówi - sprawdzam. Sprawdzam, w sytuacji, kiedy największe ugrupowanie opozycyjne niesione jest marszowym entuzjazmem, gwałtownie zmienia wizerunek, zaczyna podobno jakiś marsz do centrum i twierdzi, że już jest alternatywą. Nie jest. Powiedział to jednak nie tylko PiS – owi. W praktyce słowo - sprawdzam - skierowane było do wszystkich, w tym także do własnej partii, rzeczywiście rozrywanej konfliktami między bardziej liberalnym skrzydłem a konserwatystami, do ludowców uwikłanym w przedkongresowe boje wicepremiera Waldemara Pawlaka i do pozostałych partii opozycyjnych.