Dzień po głosowaniu, w którym jesienią ubiegłego roku Sejm zdecydował, że zajmie się projektem „ziobrystów” zaostrzającym prawo aborcyjne, późnym wieczorem w jednej z parlamentarnych sal zebrało się trzydziestu konserwatystów z PO. Chwilę wcześniej na zamkniętym posiedzeniu klubu premier dał im jasno do zrozumienia: ustawa Solidarnej Polski ma szybko skończyć sejmowy żywot. – To liberalne światopoglądowo skrzydło pierwsze wyciągnęło broń, składając projekt o związkach partnerskich. Jako konserwatyści musieliśmy zareagować i pokazać, że PO nie przechyla się w lewą stronę – tłumaczył lider grupy Jarosław Gowin, wchodząc na spotkanie konserwatystów.
Za nim na trwające półtorej godziny posiedzenie wkroczyli minister finansów Jacek Rostowski, były szef resortu sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski oraz Elżbieta Radziszewska. Pojawili się również europoseł Sławomir Nitras, a nawet były minister sprawiedliwości Andrzej Czuma, który w tej kadencji nie dostał się do Sejmu. Dominowali jednak posłowie, których twarze przeciętnemu wyborcy są nieznane. W tej nieformalnej grupie spotykają się od prawie roku w każdym sejmowym tygodniu.
Głowy podnieśli przeszło rok temu, w poprzedniej kadencji, kiedy – jak sami mówią – zostali „światopoglądowo zgwałceni”.
Romantyczni i rozważni
A było tak. Jednym z ostatnich projektów, którym zajmował się poprzedni Sejm, był obywatelski projekt ustawy całkowicie zakazujący aborcji. Ponieważ istniało niebezpieczeństwo, że platformiani konserwatyści zagłosują wbrew stanowisku partii, co oznaczać mogło zwycięstwo radykalnych przeciwników aborcji, kierownictwo klubu wprowadziło dyscyplinę w głosowaniu. Projekt upadł, ale dyscyplina nie okazała się wystarczająco skutecznym straszakiem – aż 15 posłów PO zagłosowało inaczej, niż mieli napisane na ściągawkach.