Kraj

Rezerwat VIP

Jak to się stało, że leśnicy mają piękne domy w rezerwatach przyrody?

Jezioro Nidzkie Jezioro Nidzkie JAN BIELECKI / East News
W sercu Mazur, w rezerwacie, wbrew prawu, wyrosły domy prominentów z Lasów Państwowych, lokalnych notabli i senatora PO. Leśnicy (oraz ich bliscy i znajomi) psim swędem i za psi grosz dzierżawią od Lasów dziesiątki byłych ośrodków wczasowych w najpiękniejszych miejscach kraju. Teraz chcą zostać ich właścicielami?
Dawny ośrodek Dębowo. Dziś właścicielami domków są pracownicy nadleśnictwa oraz regionalnej dyrekcji.Jacek Litwin/SE/East News Dawny ośrodek Dębowo. Dziś właścicielami domków są pracownicy nadleśnictwa oraz regionalnej dyrekcji.

W ośrodku Polanka nad brzegiem Jeziora Nidzkiego panuje ruch jak w modnym kurorcie. W niedzielne południe, po mszy w niedalekiej Karwicy, przez bramę ośrodka ciągnie sznur samochodów. Wprawdzie jezioro wraz z otaczającymi je lasami jest rezerwatem przyrody – nie wolno tu hałasować, wjeżdżać samochodami ani zbierać runa leśnego – ale ci z Polanki, jak mówią okoliczni mieszkańcy, konsekwencji łamania przepisów nie muszą się obawiać. – Nie takie rzeczy uchodzą im na sucho. Kiedyś w Polance były tylko małe, parterowe domki kempingowe. Zamieniły się w domy nieustępujące wielkością naszym całorocznym. A przecież w rezerwacie budowa jest zabroniona – mówi młoda karwiczanka. Czy można kupić tam domek? Wyraz twarzy kobiety zmienia się, jakby rozmawiała z kosmitą: – Tam? Tylko po znajomości.

Polanka jest jednym z wielu byłych ośrodków letniskowych, które powstały w czasach PRL na państwowych gruntach, dziś zarządzanych przez Lasy Państwowe. Kiedyś wypoczywali tu pracownicy białostockich Zakładów Przemysłu Bawełnianego Fasty. Ale przed ponad dekadą właścicielami domków zostali wysoko postawieni pracownicy Lasów Państwowych oraz lokalni notable. Przejęli również dwa inne ośrodki w Rezerwacie Jeziora Nidzkiego i jeden na terenie Mazurskiego Parku Krajobrazowego.

Peerelowskie władze pozwalały państwowym przedsiębiorstwom tworzyć ośrodki w najatrakcyjniejszych miejscach: w środku lasu, nad brzegami jezior, rzek i morza. Niektóre ośrodki znalazły się później w granicach nowo zakładanych rezerwatów przyrody i parków krajobrazowych. Nadal działały, a gdy w latach 90. państwowe zakłady przechodziły restrukturyzację albo upadały, należące do nich domki wystawiano na sprzedaż. Po wielu latach eksploatacji były niewiele warte. O ich prawdziwej wartości decydowało miejsce, gdzie stały. Zwłaszcza jeśli kupujący miał pewność, że Lasy Państwowe podpiszą z nim umowę dzierżawy gruntu. – Kierownictwo Lasów powinno było wtedy wprowadzić jasną zasadę: jeśli domki są w rezerwacie – nie podpisujemy umów. Ale decyzje pozostawiono nadleśnictwom – mówi dr Jerzy Kruszelnicki, członek Komitetu Ochrony Przyrody PAN.

Rzeczniczka Lasów Państwowych Anna Malinowska przekonuje: – W wielu przypadkach tereny po ośrodkach zostały zrekultywowane i przywrócono tam gospodarkę leśną. Nie są nam znane przypadki, aby obiekty ośrodków wypoczynkowych znajdowały się na terenie rezerwatu.

A jednak takie przypadki są. Na terenie nadleśnictwa Maskulińskiego, obejmującego m.in. gminy Pisz, Ruciane, Mikołajki i Mrągowo, na gruntach leśnych działa 17 ośrodków. Z tego ponad połowa w rezerwacie Jeziora Nidzkiego i w Mazurskim Parku. W ostatnich latach na sprzedaż wystawiono domki trzech ośrodków w rezerwacie i jednego w Parku. Anna Malinowska pytana, czy nie należało i tam „przywrócić gospodarki leśnej”, przekonuje, że Lasy, nawet gdyby chciały, nie mogły nic zrobić – bo to syndycy, likwidatorzy i komornicy decydowali, komu i za ile sprzedadzą domki. Miejcowy leśnik widzi to inaczej: – Nadleśnictwo powinno od razu poinformować, że nie wydzierżawi już nikomu terenu pod domek. Kupujący musieliby je zabrać z rezerwatu. A gdyby nie było chętnych, przedsiębiorstwa, które dotąd dzierżawiły ośrodki, musiałyby je pousuwać na własny koszt.

Tak właśnie odbyło się to w przypadku Tarchomińskich Zakładów Farmaceutycznych Polfa, które także miały ośrodek nad Jeziorem Nidzkim. – Prowadzili go dwaj lokalni biznesmeni. Jego przejęciem zainteresowany był jednak znajomy nadleśniczego Piotra Czyżyka. Przedsiębiorcy nie chcieli odpuścić. W 2006 r., gdy umowa najmu wygasła, nadleśnictwo nie zgodziło się na jej przedłużenie i Polfa musiała rozebrać domki – relacjonuje kolejny leśnik z Maskulińskiego. Obaj leśnicy chcą rozmawiać wyłącznie anonimowo – jeden podpis nadleśniczego i mogą stracić pracę.

Ochrona gatunków zainteresowanych

Nadleśniczego Piotra Czyżyka leśnicy i okoliczni mieszkańcy uważają za człowieka nie do ruszenia. Już kilkakrotnie wydawało się, że pożegna się ze stanowiskiem. Ale z cichą odsieczą ruszali wówczas wysoko postawieni pracownicy Lasów, samorządowcy i miejscowi parlamentarzyści. Według leśników, sprzymierzeńców Czyżyk zyskał m.in. dzięki domkom.

Zaczęło się od Dębowa, niewielkiego ośrodka olkuskiej Fabryki Naczyń Emaliowanych w rezerwacie Jeziora Nidzkiego. W 1997 r. FNE zaproponowała nadleśnictwu odsprzedaż domków za grosze. Nadleśnictwo nie zdecydowało się na zakup, ale też nie zażądało od fabryki, by oczyściła teren. Według Jarosława Krawczyka, rzecznika regionalnej dyrekcji Lasów w Białymstoku, o okazyjnej sprzedaży domków poinformowano pracowników nadleśnictwa oraz regionalnej dyrekcji. I to oni zostali ich właścicielami.

Parę lat później, w podobnych okolicznościach, syndyk sprzedał leśnikom i „innym zainteresowanym osobom” domki sąsiadującego z Dębowem ośrodka krakowskiego Przedsiębiorstwa Robót Zmechanizowanych Budostal. Dziś te dwa ośrodki działają jako całość. Na 0,7 ha działce znajduje się kilkanaście domków. Dwa z nich kupili nadleśniczy Piotr Czyżyk i jego żona Janina, zatrudniona w nadleśnictwie jako specjalista ds. BHP i łowiectwa.

Z nowymi właścicielami domków nadleśnictwo podpisało wieloletnie umowy dzierżawy. Łącznie płacą niespełna 1,2 tys. zł na rok, czyli po kilkadziesiąt złotych od domku.

Leśnicy przejęli także domki dawnego ośrodka Warszawskiej Fabryki Tworzyw Sztucznych Pollena na polanie Grochówka nad jeziorem Bełdany, w granicach Mazurskiego Parku Krajobrazowego. Zgodnie z obowiązującym wówczas planem ochrony Parku (zatwierdzonym przez wojewodę), dwa działające na Grochówce ośrodki miały zostać zlikwidowane. Władze Parku przez wiele lat usiłowały do tego nakłonić nadleśnictwo Maskulińskie. Bo w bezpośrednim sąsiedztwie Grochówki znajdują się miejsca lęgowe rzadkich gatunków ptaków: kani rudej i czarnej, orlika krzykliwego oraz puchacza. Bo do ośrodków dojeżdża się leśnymi drogami przecinającymi terytorium rysia, objętego ścisłą ochroną.

Na początku 1999 r. nadleśniczy Piotr Czyżyk powiadomił likwidatora Polleny, że ze względów przyrodniczych umowa dzierżawy nie zostanie przedłużona. Likwidator zaproponował wówczas nadleśnictwu, by przejęło domki w zamian za zwolnienie Polleny z obowiązku ich usunięcia. Nadleśnictwo nie skorzystało z oferty. Jakiś czas temu, w odpowiedzi na interpelację posła Tadeusza Iwińskiego (SLD) w sprawie nieprawidłowości w nadleśnictwie Maskulińskie, białostocka regionalna dyrekcja Lasów informowała, że wiosną 1999 r. „komisja pod przewodnictwem związków zawodowych dokonała rozdziału domków wśród pracowników nadleśnictw, RDLP i firmy Lasbud” (należy ona do Lasów, zajmuje się m.in. handlem drewnem i remontami). – Związki potrzebne były jako zasłona. Nadleśnictwo mogło powiedzieć: to związki o wszystkim decydowały. Jednak gdy komisja przystąpiła do rozdziału domków, co chwilę wpadał nadleśniczy i zmniejszał pulę przeznaczoną dla szeregowych leśników – mówi były pracownik nadleśnictwa.

Nabywcy domków powołali Stowarzyszenie Właścicieli Domków Campingowych Grochówka przy nadleśnictwie Maskulińskie. Rządzi nim rada, w której zasiadają pracownicy nadleśnictwa i regionalnej dyrekcji, odpowiedzialni za finanse i majątek Lasów. Za dzierżawę ośrodka, w którym na 2,6 ha gruntu usytuowanych jest kilkadziesiąt domków, Stowarzyszenie płaci nadleśnictwu 4,6 tys. zł rocznie.

Już po sprzedaży domków, w 2000 r., władze Parku ustaliły z nadleśnictwem, że w ciągu czterech lat ośrodki na Grochówce zostaną zlikwidowane. Ale w 2005 r., w dziwnych okolicznościach, plan ochrony Parku został uchylony, a nadleśnictwo przez wiele lat torpedowało prace nad nowym. Piotr Czyżyk nie ukrywał, że chodzi o to, by nie dopuścić do likwidacji dawnego ośrodka Polleny. „Gdyby tak się stało, w jego miejsce powstałaby dzika plaża” – przekonywał. Na argumenty o ochronie ptactwa odpowiadał: „Na Mazurach jest mnóstwo turystów i mnóstwo ptaków i jakoś jedno drugiemu nie przeszkadza”. – Krążył wówczas żart, że wraz z liczbą prywatnych domków w lasach wzrasta populacja czyżyków. W kolejnych latach pracę w sąsiadującym z Maskulińskim nadleśnictwie Pisz, a także w dyrekcjach regionalnej i generalnej Lasów, znaleźli trzej synowie Czyżyka – mówi były pracownik nadleśnictwa.

Gąszcz naczelników

Wracając na wspomnianą na początku Polankę, dzierżawioną niegdyś przez białostockie Fasty. To największy ze wszystkich ośrodków na terenie nadleśnictwa Maskulińskiego, ma ponad 5 ha. W 2001 r. domki Fastów zostały wystawione na sprzedaż przez komornika. Władze Lasów twierdzą, że kupiła je i rozdystrybuowała Zakładowa Organizacja Związku Leśników Polskich przy Nadleśnictwie Maskulińskie.

Faktycznie, w sierpniu i październiku 2001 r. Bernard Tarara, sekretarz nadleśnictwa, wiceprzewodniczący związku zawodowego przy nadleśnictwie i prawa ręka Czyżyka, kupił od komornika blisko 60 domków kilku typów – w cenach od 450 zł do 1,1 tys. zł za jeden. Transakcję przeprowadził w imieniu związku. „Wszelkie działania dokonane w naszym imieniu przez p. Bernarda Tararę miały charakter samowoli i nie są do tej pory zaakceptowane przez naszą organizację” – informuje dziś rada ZO ZLP.

Związkowcy przekonują, że nie mieli wpływu na to, komu i na jakich warunkach przekazano później domki. Ich właścicielami zostali między innymi: Bernard Tarara, Tomasz Wójcik (wówczas wiceszef dyrekcji generalnej Lasów, obecnie szef zespołu doradców dyrektora generalnego), Jerzy Kapral (wtedy i obecnie naczelnik jednego z wydziałów dyrekcji generalnej), zmarły niedawno Wojciech Fonder (wówczas naczelnik wydziału w centrali, potem dyrektor regionalny w Warszawie). W gronie szczęśliwców z Polanki znaleźli się także: Marek Konopka (wtedy starosta powiatu piskiego, dziś senator PO), Jerzy Maślanik (wówczas naczelnik wydziału w starostwie piskim) i jego syn Krzysztof, również zatrudniony w starostwie. A także ówcześni komendanci powiatowi policji i straży pożarnej oraz kilku wykładowców SGGW. Wśród nich prof. Henryk Tracz, biegły Ministerstwa Środowiska w sprawach ochrony przyrody, kierownik Katedry Ochrony Lasu i Ekologii SGGW, który w 2007 r. był promotorem pracy magisterskiej syna nadleśniczego Czyżyka – Andrzeja (na uczelni studiowały lub studiują także inne dzieci nadleśniczego, a on sam robił tam doktorat).

Założonemu przez nich wszystkich Stowarzyszeniu Właścicieli Domków Kempingowych Polanka przy nadleśnictwie Maskulińskie, którego szefem został Bernard Tarara, nadleśnictwo wydzierżawiło ponad 5-hektarową działkę za 3 tys. zł rocznie. Umowę podpisano na 10 lat, ale w tym roku nadleśnictwo uzyskało zgodę Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska na przedłużenie jej o 20 lat.

Polankowicz senator Konopka, w ubiegłej kadencji członek senackiej komisji ochrony środowiska, przyznaje, że za powołaniem stowarzyszenia stał nadleśniczy Czyżyk: – Dobrze, że powstało, bo ośrodek popadłby w ruinę, byłoby to wielkie śmietnisko w Puszczy Piskiej. Nadleśniczemu należą się słowa uznania, bardzo dobrze zrobił dla ochrony środowiska. To dość oryginalny pogląd, zważywszy na to, co z ośrodkiem działo się dalej.

Knieja polankowa

W ciągu kilku lat Polanka zamieniła się w osiedle dużych domów letniskowych – także piętrowych. Alicja Kruszelnicka, główny specjalista ds. ochrony przyrody i krajobrazu Mazurskiego Parku Krajobrazowego: – Naszym zdaniem tworzenie prywatnych osiedli w rezerwacie przyrody jest w świetle ustawy o ochronie przyrody niedopuszczalne. Ustawa zabrania budowy, rozbudowy, nadbudowy i odbudowy obiektów w rezerwatach przyrody. Jak to możliwe, że polankowicze dostawali na to zgodę.

Pozwolenia na budowę wydaje starostwo powiatowe w Piszu. Od 2001 r., na wniosek właścicieli domków w Polance, wydało ono: 11 pozwoleń na budowę, 5 na rozbudowę, 17 na rozbudowę i przebudowę oraz 8 na przebudowę. Wystawiło także co najmniej kilka pozwoleń na rozbudowę i przebudowę domków w Dębowie i dawnym Budostalu.

Decyzje wydawał polankowicz Jerzy Maślanik, w latach 1999–2011 naczelnik wydziału zagospodarowania przestrzennego i budownictwa w starostwie. On także uzyskał zgodę na rozbudowę i przebudowę swojego domku. Ponieważ nie mógł podpisać decyzji we własnej sprawie, zrobił to Marek Konopka, polankowicz, ówczesny starosta powiatu.

Sam Konopka w złożonym w starostwie oświadczeniu majątkowym za 2002 r. napisał, że jest właścicielem domku letniskowego „w budowie”. Czy wyburzył wcześniej domek, który kupił od komornika Fastów? – Nie ukrywam: to były takie domeczki, które miały jedno pomieszczenie i nic więcej. Zarząd stowarzyszenia właścicieli domków (przypomnijmy: zasiadający w nim prof. Henryk Tracz z SGGW jest biegłym z Ministerstwa Środowiska) określił, do jakiej wielkości można je rozbudowywać – mówi Konopka. Przekonuje także, że miał zgodę ze starostwa na budowę. Wydał ją polankowicz Jerzy Maślanik.

Ośrodek nie jest objęty planem zagospodarowania przestrzennego. W takiej sytuacji inwestor musi uzyskać w urzędzie gminy decyzję o warunkach zabudowy, a gmina – uzgodnić ją z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska.

Maria Mellin, wiceszefowa RDOŚ w Olsztynie, zapewnia początkowo, że jej urząd wydawał pozytywne opinie tylko dla modernizacji domków, nie zgadzał się na ich rozbudowę. W Powiatowym Inspektoracie Nadzoru Budowlanego twierdzą, że to nieprawda. Podczas tzw. modernizacji gabaryty domków znacząco się zmieniały.

W końcu Maria Mellin zmienia zdanie: RDOŚ opiniował pozytywnie „modernizację budynków w istniejącym obrysie (bez zmiany szerokości i długości budynku)”. Prościej mówiąc: dom mógł rosnąć w górę. W nieoficjalnym piśmie, przesłanym poza dziennikiem korespondencji RDOŚ, Maria Mellin – wbrew opiniom specjalistów od prawa budowlanego – dowodzi, że nadbudowa i odbudowa domu nie są budową. Nie było więc podstaw, by odmawiać zgody polankowiczom.

Busz dla inwestorów

Na gruntach należących do Lasów Państwowych działa ponad 700 ośrodków wypoczynkowych, w większości utworzonych za PRL. Wiele z nich nadal wynajmuje domki turystom. Ale coraz więcej służy wyłącznie właścicielom już prywatnych domków (lub domów). Jak wynika z danych zgromadzonych na naszą prośbę przez dyrekcję generalną, od Lasów dzierżawi obecnie grunty 136 stowarzyszeń właścicieli domków kempingowych. W przyrodniczych uroczyskach na Mazurach, Pojezierzu Drawskim, w Borach Tucholskich, Bieszczadach.

Kilka miesięcy temu, podczas posiedzenia sejmowej komisji Skarbu Państwa, wiceminister środowiska Janusz Zalewski mówił, że dzierżawcy i najemcy „chcieliby mieć pewność gospodarowania, a więc tytuł własności gruntu albo umowę opiewającą najlepiej na kilkadziesiąt lat, która sprawi, że będą mogli na tych gruntach inwestować”. I przekonywał posłów, że władze Lasów Państwowych powinny im to umożliwić sprzedając grunty.

Latem rząd ogłosił, że trwają prace nad nowelizacją ustawy o lasach, która miałaby umożliwić sprzedaż ośrodków wypoczynkowych. Leśnicy, którzy zwykle reagują alergicznie na najmniejszą wzmiankę o prywatyzacji czy ograniczaniu powierzchni lasów, tym razem nie protestowali.

Polityka 43.2012 (2880) z dnia 24.10.2012; Kraj; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Rezerwat VIP"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną