Premier na posiedzeniu rządu przed swoim drugim exposé uczulił ministrów, że w Sejmie mają go uważnie słuchać i robić notatki. Wszyscy, poza najbliższymi współpracownikami z Kancelarii, dopiero z przemówienia dowiedzieli się, które z ich propozycji premier weźmie za swoje. Słowo rewolucja – jak sam zresztą premier zauważył – przeszło mu przez gardło tylko raz i chodziło o wydłużenie do roku płatnych urlopów rodzicielskich. – Bardzo wąskie grono osób wiedziało, że chcę to zgłosić premierowi, ale prawie wszyscy z nich uważali, że to pomysł bez najmniejszych szans. Postanowiłem jednak zaryzykować – mówi Władysław Kosiniak-Kamysz (PSL), minister pracy i polityki społecznej, najmłodszy w rządzie szef resortu.
Kosiniak-Kamysz pierwszy raz rozmawiał z Tuskiem o wydłużeniu urlopów w lipcu tego roku. Pod koniec sierpnia premier poszedł skonfrontować tę propozycję z pracującą przy jego urzędzie Radą Gospodarczą pod przewodnictwem Jana Krzysztofa Bieleckiego. Rada spotkała się w swoim gronie w Kancelarii w Alejach Ujazdowskich (robi to co dwa tygodnie), ale nikt nie spodziewał się, że tym razem dołączy do nich premier, a tym bardziej że przedstawi im taki pomysł. Z 14 ekspertów głos zabrało tylko kilku i nie była to mowa miła dla premiera, bo wyłożyli mu zdecydowanie więcej ekonomicznych argumentów przeciw niż za. – Ale mam wrażenie, że premier nie przyszedł tego z nami skonsultować, ale wypowiedzieć na głos swój dość rewolucyjny pomysł – mówi jeden z członków Rady. Dodaje, że wielu odniosło na tym spotkaniu wrażenie, iż premier bardziej występował w roli rzecznika rodziców niż szefa rządu.