Janowicz bardzo wysoko zaszedł, ale w końcu niestety przegrał. A trotyl się nie poddaje. W PiS mają ponoć supertajne zeznania kogoś, kto wie, że trotyl był, i są one dobrze zabezpieczone na wypadek, gdyby nosicielowi tej prawdy miało się stać coś złego. Tak więc efekty wybuchu trotylu znamy, bo mogliśmy je oglądać na bieżąco przez kilka dni, ale to są reakcje wtórne. Najciekawsza staje się teraz akcja pierwotna.
Czy trotyl pojawił się w dzienniku „Rzeczpospolita” dlatego, że jak podejrzewa prof. Andrzej Zybertowicz, jest jeszcze w prokuraturze grupa patriotyczna, która nie chce pozwolić, aby „skręcono” smoleńskie śledztwo w niewłaściwym kierunku? Czy dlatego, że wedle innej wersji (podsuwanej przez prof. Jadwigę Staniszkis) Platforma urządziła taką pułapkę na PiS, chcąc wyprowadzić z równowagi Jarosława Kaczyńskiego (co się powiodło) i tym samym strącić PiS z prowadzenia w sondażach (na co jeszcze nie ma dowodu)? Czy też „Rzepa” znalazła się pod straszliwą presją konkurencji, być może „Gazety Polskiej Codziennie”, która dostała tego samego newsa? Poważnemu dziennikowi groziło, że będzie drugi, więc wieści o trotylu wkładano do gazety w ostatniej chwili, tak że informacja trafiła tylko do wydania centralnego. Wieści ze stolicy rozchodzą się jednak zupełnie dobrze, bo tu jest główna scena teatralna, na której panowie w czerni odgrywali spektakl za spektaklem. A główny aktor grał z taką pasją, że zdecydowanie wyszedł z roli, na co nawet bezkrytyczni jego wielbiciele patrzyli z rosnącą dezaprobatą i głęboką troską zarazem.
W miarę upływu czasu kulisy tego zdarzenia stają się coraz ciekawsze i teorie, jak każde teorie spiskowe, będą się mnożyć. Mnie na przykład niezwykle intryguje, dlaczego nie zapytano członków komisji ministra Jerzego Millera, czy oni coś o trotylu lub przynajmniej nitroglicerynie na wraku i 30 fotelach wiedzą? Jeśli już pod presją konkurencji tak się spieszono, że na telefony nie było czasu, to dlaczego nie zajrzano choćby do raportu tej komisji, gdzie w tekście głównym i w załącznikach można znaleźć wiele bardzo konkretnych odpowiedzi? Jeżeli zdarzył się nam dzień, który tak wstrząsnął polską polityką, to warto poznać bieg zdarzeń, które go poprzedziły. Czy informacja o trotylu pochodzi rzeczywiście z prokuratury, która potem wszystko dementowała (może dementował ten mniej patriotyczny pion, by trzymać się podejrzeń prof. Zybertowicza), mówiąc coś jedynie o cząstkach wysokoenergetycznych, które mogą występować wszędzie?
Jeżeli źródłem jest prokuratura, to sprawa staje się wyjątkowo poważna, bo oznacza to, że niezależna prokuratura wyrasta na zupełnie niezależną władzę w państwie, która chce wpływać nie tylko na scenę polityczną w Polsce, ale także na relacje międzynarodowe. Wszak o świadomości takich właśnie skutków publikacji „Rzeczpospolitej” pisał sam jej redaktor naczelny. Nie o taką niezależność prokuratury w momencie jej reformowania chodziło. Przeciwnie, chodziło o odcięcie jej od polityki i politykowania. I znów się nie udało? Wydaje się, że stanowczo należy przyspieszyć prace nad nowelizacją ustawy o prokuraturze, tak aby prokurator generalny miał realne narzędzia do prowadzenia polityki personalnej, by odpowiedzialność prokuratorów nie była iluzoryczna, a immunitety nie chroniły na przykład tych, którzy z materiałami ze śledztw biegają do zaprzyjaźnionych politycznie mediów.
Niezależnie od tego należy ponowić nieustannie powtarzany postulat, aby śledztwo smoleńskie toczyło się przy bardziej otwartej kurtynie. Nie chodzi o informowanie opinii publicznej o wysokoenergetycznych cząstkach, ale o systematyczne przekazywanie wiedzy o tym, co się w śledztwie dzieje, a nie tylko suchych informacji, że znów zostało ono przedłużone. Niezłym przykładem jest sejmowa dyskusja o ekshumacjach – choć sama w sobie wyjątkowo brutalna, jednak uspokoiła podminowane nastroje wokół pomyłek przy identyfikacji ofiar katastrofy. W dniu, kiedy królował trotyl, PiS zgłosiło postulat natychmiastowego zwołania posiedzenia Sejmu, co miało wyłącznie bieżący użytek polityczny. Może nawet w takim dniu pojawiłby się wniosek o konstruktywne wotum nieufności dla rządu, wszak nawet Janusz Palikot już mówił o dymisji gabinetu Tuska, a przy okazji o konieczności powołania międzynarodowej komisji do zbadania przyczyn katastrofy.
Coraz liczniejszym wielbicielom tego pomysłu podaję od razu skład, przynajmniej prezydium, do zaakceptowania przez PiS: przewodniczący – prof. Wiesław Binienda z USA, pierwszy wiceprzewodniczący – Gregory Szuladziński z Australii (specjalista od dwóch przynajmniej wybuchów), drugi wiceprzewodniczący – prof. Jan Obrębski z Politechniki Warszawskiej (Polska), członek – prof. Kazimierz Nowaczyk z USA, sekretarz Antoni Macierewicz, wyjątkowo biegły w pisaniu kolejnych raportów. Do szerokiego składu komisji międzynarodowej należy powołać ekspertów z wielu krajów, z wykluczeniem następujących kategorii osób: tych, którzy byli w Smoleńsku, badali wrak, pobierali próbki, badali je w polskich i rosyjskich instytutach i laboratoriach, widzieli ofiary katastrofy, uczestniczyli w identyfikacjach, czyli mieli do czynienia z dowodami materialnymi i oczywiście ustalali przyczyny wypadku. Warto zresztą przy okazji zauważyć, że w sytuacjach trudniejszych, wymagających poważnej reakcji, nieumiejętność znalezienia się opozycji, oczywiście poza PiS, które reaguje zgodnie ze swą prawdziwą naturą, jest zdumiewająca.
Postulatu sejmowego sprawozdania prokuratora generalnego, już bez atmosfery sztucznego doraźnego podniecenia, nie należy jednak lekceważyć. Informacja na plenarnym posiedzeniu bardzo by się przydała. Taka punkt po punkcie, co zrobiono, co jest do zrobienia, co my, co Rosjanie. Prokurator Andrzej Seremet właśnie przy okazji ekshumacji umiał znaleźć odpowiednie słowa i argumenty, równocześnie ujawniając część wiedzy ze śledztwa. Teraz, kiedy Jarosław Kaczyński mówi wprost o mataczeniu prokuratury, też powinien je znaleźć. Nie może być tak, że ważna instytucja państwa oskarżana o ciężkie przestępstwa kładzie uszy po sobie i milczy. Nie powinno być tak, że prokuratura nie wszczyna nawet postępowania wyjaśniającego po wielokrotnie publicznie wygłaszanych słowach prezesa o zbrodni, poplecznictwie w zbrodni czy mataczeniu najwyższych władz państwa, a wszczyna sprawy po byle doniesieniu, że ktoś na zamkniętej w gruncie rzeczy imprezie uraził uczucia religijne osoby, która zresztą w owym zgromadzeniu nie uczestniczyła. Trotyl raz zasiany wyda mocne plony.