Twoja „Polityka”. Jest nam po drodze. Każdego dnia.

Pierwszy miesiąc tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Drużyna pierścienia

Trzęsienie ziemi w prawicowej prasie

Tygodnik Lisickiego co tydzień walił w rząd jak w bęben, podniosłym tonem alarmował o rozpadzie państwa. Tygodnik Lisickiego co tydzień walił w rząd jak w bęben, podniosłym tonem alarmował o rozpadzie państwa. materiały prasowe
Niepokorni publicyści od lat przemierzają różne redakcje, a po ich przejściu nie zostaje prawie nic. Ostatnio klęska dotknęła tygodnik „Uważam Rze”, który był szalupą ratunkową dla uciekinierów z „Rzeczpospolitej”. Dokąd teraz, niepokorni?
Jan Piński wcześniej był naczelnym tygodnika „Wręcz przeciwnie”, który padł po trzech numerach.materiały prasowe Jan Piński wcześniej był naczelnym tygodnika „Wręcz przeciwnie”, który padł po trzech numerach.
W zeszły poniedziałek na rynku zadebiutował dwutygodnik „W sieci”. Naczelnym jest Jacek Karnowski, wydaje go spółka Fratria.materiały prasowe W zeszły poniedziałek na rynku zadebiutował dwutygodnik „W sieci”. Naczelnym jest Jacek Karnowski, wydaje go spółka Fratria.

Dlaczego właściciel koncernu wyrzuca redaktora naczelnego dobrze sprzedającego się pisma? – „Uważam Rze” w sensie moralnym to było moje dzieło. Udało mi się stworzyć zespół z ludzi o różnych poglądach. Chciałbym, żeby to środowisko przetrwało, żeby „Urze” odżyło pod nową nazwą z moim udziałem – deklaruje były naczelny „Uważam Rze” Paweł Lisicki. Czy na zrobieniu porządku z „Urze” zależało rządowi? – Pamiętajmy, że „Urze” było pismem opozycyjnym. Nie wykluczam, że były naciski polityczne. Ale dowodów, nagrań, dokumentów nie ma? – Nie.

W zeszły poniedziałek na rynku debiutuje dwutygodnik „W sieci”. Naczelnym jest Jacek Karnowski, wydaje go spółka Fratria. Fratria to w etnologii część plemienia składająca się z kilku rodów powstałych z podziału jednego rodu; nazwa pasuje idealnie, bo dwutygodnik wypełniają artykuły publicystów znanych z „Uważam Rze”. Są teksty Bronisława Wildsteina, Jerzego Jachowicza, Cezarego Gmyza, Michała Karnowskiego (jeszcze wicenaczelnego „Urze”), Łukasza Warzechy.

Pismo kosztuje tylko 2,90 zł, ma nakład 150 tys.(podobno potrzebny był dodruk) i podobnie jak „Urze” jest pryncypialnie antyrządowe i redagowane w patetycznej tonacji. „Kto z tych, którzy próbują ją rozszarpać niczym wściekłe psy, zastanawia się nad jej sytuacją?” – pisze Jachowicz o Marcie Kaczyńskiej, prześladowanej jakoby przez mainstreamowe media. Kaczyńska to gwiazda numeru, w długim wywiadzie opowiada Jackowi Karnowskiemu, że „pasażerów Tupolewa po prostu zabito”.

Debiut „W sieci” zakłóca klarowny obraz antyrządowych papierowych mediów. Bo dotąd układ był jasny, a tworzyły go żyjące w symbiozie z PiS „Gazeta Polska” i „Gazeta Polska Codziennie”, należący do o. Rydzyka „Nasz Dziennik” oraz powstały w 2011 r. „Urze”.

Tygodnik Lisickiego co tydzień walił w rząd jak w bęben, podniosłym tonem alarmował o rozpadzie państwa: „Ilu jest Polaków, a ile postpolskich mutantów czy też prepolskich larw, tak twórczo dziś hodowanych przez medialny panświnizm?”. Niemal cała publicystyka w tygodniku jest na wskroś polityczna: od gospodarki po kulturę.

Ciekawe są relacje „Urze” z PiS; wygląda na to, że ideałem redaktorów jest nie PiS dzisiejszy, lecz ten sprzed lat, z Jarosławem Kaczyńskim sposobiącym się do koalicji z „przyjaciółmi z Platformy”. Za to okresowe apelowanie do Kaczyńskiego, aby dla dobra prawicowej sprawy powstrzymał agresję i smoleńskie szaleństwa, na „Urze” spadała zresztą krytyka z okolic „Gazety Polskiej” i jej sympatyków.

Ostatnie polecenie

Pismo dobrze się sprzedaje, gorzej jest z reklamami. Lisicki przyznaje, że pozyskuje mniej więcej jedną trzecią tego co „Newsweek”, ale zapewnia, że „Urze” jest zyskowne. – Jest drukowane na tańszym papierze, mniej wydawaliśmy na marketing – mówi POLITYCE.

„Gazeta Polska”, media o. Rydzyka i „Urze” za sobą nie przepadają, ale łączy je możny reklamodawca – SKOK. Nie jest zatem sensacją, że jedyną reklamę w pierwszym numerze „W sieci” dał SKOK Stefczyka. To zły znak dla starszych konkurentów, tort trzeba pewnie będzie dzielić na mniejsze kawałki. W Presspublice zrobiło się więc jeszcze bardziej nerwowo, udział wiceszefa Michała Karnowskiego w konkurencyjnym dwutygodniku (w zarządzie wydawnictwa) to kuriozum.

Nieciekawie było już wcześniej, gdy wydawana przez Presspublikę „Rzeczpospolita” piórem Cezarego Gmyza – pisującego też do „Urze” – poinformowała, że na wraku Tupolewa biegli odnaleźli ślady trotylu. Po dementi prokuratury zrobiła się wielka afera: pracę stracił nie tylko Gmyz, lecz także naczelny „Rz”, jego zastępca oraz szef działu krajowego. Wpadkę gazety Hajdarowicz próbował naprawić, wydając pompatyczny dodatek „Cała prawda o trotylu”, o tym, jak powstawał tekst Gmyza i etyce dziennikarskiej.

To było 17 listopada i jeszcze tego samego dnia skrytykował go za to Lisicki w rozmowie z wpolityce.pl – portalem braci Karnowskich. Wywiad Lisickiego był ostry, ale właściciel Presspubliki wówczas nie zareagował.

Kontratak Hajdarowicza zaczął się ponad tydzień później, po debiucie „W sieci”. Ale wydarzenia z tego poniedziałku nie zapowiadały apokalipsy. – Zarząd Presspubliki przeprowadził aksamitny rozwód z Michałem Karnowskim. Uznano, że nie może być wicenaczelnym „Urze” ktoś, kto uczestniczy w konkurencyjnym piśmie, ale obaj bracia Karnowscy nadal mieli robić dla nas wywiady – opowiada jeden z byłych dziennikarzy „Urze”. We wtorek Lisicki zakazuje swym publicystom pisania dla „W sieci”, co zresztą stałoby się zapewne przyczyną kolejnej wielkiej awantury, tym razem wymierzonej już w Lisickiego. – To było jedno z moich ostatnich poleceń – wspomina.

Jeszcze tego nie wie, ale jego zwolnienie jest przesądzone. Już we wtorek o przyszłej dymisji Lisickiego i o tym, kto będzie jego następcą, wie natomiast Roman Giertych, formalnie poza polityką, ale wciąż żywo nią zainteresowany. Nic dziwnego, że zna nazwisko nowego naczelnego – Jan Piński to jego przyjaciel od lat.

Lisicki dymisję dostaje w środę. Za nielojalność wobec pracodawcy i za to, że nie zgodził się na zakaz publikacji w „Urze” dla Gmyza. Ale zwolnienie poprzedziła niespodziewana oferta przejęcia tygodnika. – W ostatniej rozmowie z Hajdarowiczem zaproponowałem więc, żeby się parę tygodni wstrzymał z decyzjami, a ja spróbuję zdobyć pieniądze. Ale Hajdarowicz odparł, że nie ma już o czym mówić – mówi Lisicki.

Dymisja Lisickiego uruchomiła domino. Jeden za drugim „autorzy niepokorni” – tak reklamowało się „Urze” – informowali o swym odejściu.

Gdyby nas jeszcze inaczej kuszono, gdyby nowym naczelnym miał np. zostać Bogdan Rymanowski… Ale Piński? Decyzja została podjęta za nas – wzdycha jeden z niepokornych. – Odejście było decyzją racjonalną, a nie żadnym heroicznym wyborem. Bez Lisickiego, a z Pińskim, pismo nie ma szans – zaznacza drugi.

„My, twórcy i autorzy tygodnika »Uważam Rze«, po odwołaniu redaktora Pawła Lisickiego, nie widzimy dalszych możliwości współpracy z tym pismem. Nie bierzemy odpowiedzialności za cokolwiek, co pojawiać się będzie pod jego szyldem” – pod takim listem podpisało się ponad 30 osób. Prawie cała redakcja. Część z nich uważa, że padli ofiarą rządu. Jan Pospieszalski alarmuje, że „przesuwamy się w kierunku Białorusi”.

Domniemana ofiara rządu

Joachim Brudziński: – Grzegorz Hajdarowicz chce rywalizować z Tomaszem Lisem o miano pierwszego pluszaka obecnej władzy. To, że tygodnik przejął przyjaciel Romana Giertycha i Piotra Farfała, wskazuje na próbę stworzenia koncesjonowanej narodowej prawicy. Rafał Grupiński, szef klubu PO, odrzuca oskarżenia o zakulisowe działania rządu: – Zachowanie publicystów „Uważam Rze” wygląda na histeryczne. Dziennikarze wolnych mediów muszą liczyć się z wolą właściciela, a właściciel może zmieniać naczelnych. On z kolei ryzykuje utratę pracowników, czytelników i pieniędzy.

Co dalej? Na razie mamy grupę bezdomnych niepokornych poszukujących inwestora. – Na samą kampanię reklamową potrzeba kilku milionów. W sumie roczny koszt tygodnika to 915 mln, ale biznesplan trzeba mieć na trzy lata – mówi jeden z byłych publicystów „Urze”. – Na pewno coś powstanie. Jest dziura na rynku, trzeba ją wypełnić – mówi jeden z publicystów.

„Jestem przekonany, że lada chwila będziecie znowu czytali nasze teksty. A Paweł Lisicki odegra rolę, na jaką zasługuje w organizowaniu wolnych mediów – tego pojęcia nie nadużywam, ale dziś wyjątkowo się nasuwa. Chyba się nas jednak nie pozbędziecie. Połamiecie sobie na tym zęby” – odgrażał się Piotr Zaremba w portalu wpolityce.pl.

Jest też „W sieci” braci Karnowskich, które być może przekształci się w tygodnik (na ich portalu wpolityce.pl zamieszczono w tej sprawie sondaż i ogromna większość chce tygodnika). – To nie jest arka Noego. Jeśli iść w historyczne porównania, to były to raczej idy marcowe. Paweł Lisicki nie wiedział o piśmie Karnowskich, Michał niezbyt ładnie się zachował. Jacek i Michał prywatnie są zresztą zupełnie inni, niżby to wynikało z ich patetycznych tekstów. Oni po prostu uznali, że jest na rynku zapotrzebowanie na taki towar. W dwutygodniku mogą sobie pozwolić na więcej niż w „Urze”, np. sugerować, że Smoleńsk to był zamach – mówi jeden z niepokornych.

O co chodzi z tym patosem? Dla tych czytelników POLITYKI, którzy nie znają stylu braci Karnowskich, przygotowaliśmy próbkę: „Dziś polską inteligencją jesteśmy my. Choćby było nas kilkoro. Choćbyśmy gnili na marginesie do końca świata. To nasz wolny wybór. Przecież w ich świecie moglibyśmy zrobić kariery. Moglibyśmy, gdyby nie kwestia smaku. Do trwania zachęca nas widok kolegów, co zgięli kolana i padli na twarz”.

Lisicki o projekcie Karnowskich wypowiada się ze zrozumiałą rezerwą. – Dowiedziałem się o nim 10 dni przed jego startem, ale bracia Karnowscy nie wbili mi noża w plecy. Jeśli „W sieci” odniesie sukces, to jego ojcem będzie Hajdarowicz. Ja się cieszę, że powstał nowy dwutygodnik, ale nawet jeśli była to szalupa ratunkowa dla kogoś z „Urze”, to nie dla mnie – mówi.

Teraz Lisicki ściga się z czasem. Im dłużej nie uda mu się wystartować z nowym projektem, tym większe prawdopodobieństwo, że niepokorni rozpierzchną się po różnych redakcjach, w tym u Karnowskich. Podobno nowe pismo – „bardziej konserwatywne niż smoleńskie” – jest blisko.

Puste biurka

A Jan Piński musi wypełnić pustkę w redakcji. Na pierwsze spotkanie, na które zaprosił niepokornych, nie przyszedł nikt. „Piński wydzwania po kojarzonych z prawicą dziennikarzach i próbuje ich przekupić grubymi pieniędzmi, żeby pilnie przyszli do tygodnika. Ściemnia, że większość ludzi, którzy podpisali list w obronie Pawła Lisickiego i zadeklarowali odejście, tak naprawdę zostaje. Gówno prawda. Nie dajcie się podpuszczać” – ostrzegał na swym profilu na Facebooku Gmyz, który oświadczył, że kto podejmie teraz pracę u Pińskiego, jest pozbawiony honoru. A jedna z internautek dodała: „News! Na mieście ćwierkają wróbelki, jakoby Panowie Wierzejski z Giertychem werbowali ludzi do pisania u Pińskiego!”. Piński ściągnął na razie Janusza Korwin-Mikkego.

Dlaczego akurat Piński został naczelnym? To chyba największa zagadka. – Może nikt inny się nie zgodził? Mało prawdopodobne, by się utrzymał, „Urze” odniosło sukces dzięki zespołowi autorów, istniało dzięki tym nazwiskom. Starsze tygodniki, jak „Newsweek” czy „Wprost”, przetrwały wielkie zmiany, odejście wielu dziennikarzy, ale „Urze” jest nowe na rynku – uważa Lisicki. Jeśli to antyrządowość przeszkadzała właścicielowi „Urze” i chciał skierować pismo bliżej głównego nurtu, to Piński średnio się do tego nadaje.

Pracował ostatnio w niszowym, publikującym antysemickie teksty portalu, gdzie można przeczytać np. o tym, że katastrofa smoleńska to „misterny plan reaktywowania koncepcji judeoPolonii w Polsce poprzez sprowadzenie przytępionym moralnie, przygniecionym psychicznie i znieczulonym Polakom co najmniej setek tysięcy żydów z Izraela”.

Wcześniej był naczelnym tygodnika „Wręcz przeciwnie”, który padł po trzech numerach z braku czytelników. A swego nowego pracodawcę jeszcze niedawno krytykował. Marne referencje na szefa.

Bieżący numer „Urze” jest mocno eklektyczny, bo tekstom nowych autorów towarzyszą jeszcze artykuły niepokornych, często z informacją, że to ostatnie teksty w tym miejscu. Okładkowym tematem jest nie polityka, lecz walka z rakiem. Sam Piński we wstępniaku „Coś się zaczyna, nic się nie kończy” pisze o sobie i niepokornych: „Prezentujemy podobne wartości” i obiecuje, że nie będzie zmieniał linii pisma. Krytykuje natomiast niepokornych za publiczną polemikę z własnym wydawcą.

Jedno jest pewne. Pierwszy numer „Urze”, przygotowany już przez ekipę Pińskiego – obecny robili jeszcze niepokorni – będzie miał co najmniej jednego uważnego czytelnika. – W poniedziałek pędem polecę do kiosku, żeby zobaczyć, czy udało im się coś wydać, a jeśli tak, to co – obiecuje jeden z niepokornych.

Polityka 49.2012 (2886) z dnia 05.12.2012; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Drużyna pierścienia"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną