Coraz wyraźniej – także w kontekście sprawy aresztowanej niedawno za długi matki dwójki dzieci – pojawia się dylemat, czy sędziowie są tylko bezrefleksyjnymi wykonawcami sztywnej litery prawa, czy prawdziwymi szafarzami sprawiedliwości? Czy nie za gorliwie dbają tylko o to, aby nigdy nie można im było nic formalnie zarzucić, zamiast brać na siebie trud konfrontowania kodeksów z codziennym życiem ludzi, którzy dostają się w tryby prawnej machiny?
Kilka przykładów. Czy córki prześladowanego bezwzględnie przez reżim komunistyczny poety mogą domagać się od państwa zwrotu bezprawnie zatrzymanej przez PRL jego spuścizny literackiej? Czy schorowana emerytka z emeryturą 1200 zł ma prawo do świadczeń alimentacyjnych (w wysokości po 50 zł!) od swoich pełnoletnich i dobrze sytuowanych dzieci? Czy sąd musi dochodzić egzekucji nieuiszczonej raty grzywny w wysokości 100 zł?
W pierwszym przypadku dopiero po dwóch latach bezmyślnego odsyłania córek poety wszędzie, byle dalej od siebie, sąd w końcu uznał roszczenie. W drugim autorytatywnie stwierdził, że 1200 zł na życie wystarcza i tyle. W trzecim moment refleksji przyszedł, niestety, za późno i doszło do tragedii: roztrzęsiony mężczyzna, przekonany o wyrządzanej mu niesprawiedliwości, wiesza się w areszcie, twierdząc do końca, że cała sytuacja jest pomyłką, a grzywna została przez niego w całości uiszczona (dowód, że tak było, zostaje potem odnaleziony w dokumentach sądowych!).
Te trzy rzeczywiste sprawy – różnej wagi i o różnym charakterze – łączy niebezpieczna „błędologia”, która przenika rozumowanie polskiego sądu, ukazuje ubóstwo warsztatowe i przywiązanie do przepisu graniczące z bezdusznością.