Już na miesiąc przed tym, jak działacze PSL zdetronizowali Waldemara Pawlaka, on sam zniknął z Facebooka. Ostatnie zdjęcie, jakie opublikował, przedstawia go wpatrzonego w pionki rozstawione na szachownicy. Internauci od razu zauważyli, że szykuje się do poważnej rozgrywki. W tym czasie jego następca chwalił się na Facebooku albumami fotografii z niemal każdego regionalnego zjazdu delegatów na kongres PSL. Prawie na każdym Piechociński jest widoczny w serdecznym uścisku z działaczami. Choć nowy prezes partii wśród swoich prawie pięciu tysięcy facebookowych znajomych ma aż dziewięciu Pawlaków, to brak wśród nich Waldemara. I to się już chyba nie zmieni.
Piechociński jako jeden z nielicznych wie, jak przekuć swoją obecność na Facebooku, z którego korzysta 13 mln Polaków, w polityczną popularność. Wie, że tu nie wolno zadzierać nosa i tuż po wyborach zaapelował na swoim profilu: „Zostawcie na boku Wicepremiera, Ministra czy Prezesa. Niech we wzajemnych relacjach pozostanie Janusz i TY. Będzie mi łatwiej, bowiem Politykiem, Prezesem, Ministrem się bywa, a Człowiekiem po prostu się jest”. Wpis polubiło 200 fanów.
Nasi politycy przekonują się też powoli do Twittera. Rzecznik rządu Paweł Graś powiedział kiedyś, że zamiast odpowiadać na 300 esemesów od dziennikarzy, woli opublikować dla wszystkich jednego tweetta (maksymalnie 140 znaków). Ostatnio swój pierwszy tweett wysłał nawet premier Donald Tusk. Najbardziej znanym twitterowcem jest szef MSZ Radosław Sikorski, ale twittują także, z różną intensywnością, Janusz Piechociński, Adam Hofman, Przemysław Wipler, Joanna Kluzik-Rostkowska, Wojciech Olejniczak, Leszek Miller, Janusz Palikot. – W Polsce jest nieco ponad milion użytkowników Twittera, kilkakrotnie mniej niż Facebooka. W przeciwieństwie do Ameryki, u nas przyjął się na razie raczej tylko jako narzędzie komunikacji polityków z dziennikarzami – mówi Bartłomiej Rak z firmy konsultingowo-szkoleniowej Socjomania. Dlatego politycy stawiają raczej na Facebooka. Kiedy rzecznik Graś nie odbiera telefonu, dziennikarze twittują do ministra, aby go odebrał.
Trudne pytania
Barack Obama (32 mln fanów na FB), wzór facebookowej komunikacji, zapytał użytkowników, o jakich problemach chcą porozmawiać w związku z kampanią wyborczą. W ciągu kilku dni wywiązała się dyskusja na ponad 8 tys. wpisów, regularnie komentowanych przez prezydenta. Upiekł dwie pieczenie: dowiedział się, co jest ważne dla jego elektoratu i utrwalił wizerunek męża stanu wsłuchanego w głos internautów. Szefowie dwóch największych polskich partii w ogóle nie mają osobistych profili. – Zapewne pojawiałoby się tam bardzo dużo trudnych dla nich komentarzy, z których część trzeba by usuwać, a politycy nie chcą być oskarżani o cenzurowanie wypowiedzi – tłumaczy Bartłomiej Rak.
Startując ze swoimi profilami większość deklaruje jak Jarosław Gowin: „będę się starał odpowiadać na wasze pytania i komentarze”, ale raczej się nie starają. Niezłe początki miał Bartosz Arłukowicz (jeszcze jako poseł SLD), który zapytał swoich fanów, jaka powinna być polityka i jakie wartości powinna reprezentować. Dostał ponad 400 odpowiedzi. Niestety, na tym skończyła się jego rozmowa z tą społecznością. A brak odpowiedzi na Facebooku internauci traktują jako skrajne lekceważenie i nie wybaczają. Spece od partyjnego piaru powinni zwrócić na to uwagę polityków. Zbigniew Girzyński (PiS), który uzbierał ponad 5 tys. facebookowych znajomych, mówi, że zagląda na profil kilka razy dziennie. – Funkcjonowanie w tym medium wymaga systematyczności i wchodzenia w interakcje ze „znajomymi”, kiedy nie mam czasu, od razu to zauważają i nie są dla mnie przychylni – opowiada.
Ze wszystkich ministrów najwięcej pytań trafia do Sławomira Nowaka, szefa resortu transportu. Wiele z nich ilustrowanych jest zdjęciami przepełnionych pociągowych korytarzy. Ktoś zamieścił ostatnio filmik z drzwiami otwartymi podczas całej drogi na trasie Elbląg–Olsztyn. „To ma być bezpieczny przejazd koleją?” – pytał. Minister pewnie uznał to pytanie za retoryczne. Trudnych, a właściwie żadnych pytań nie lubi też minister Jan Vincent Rostowski, czego fani nie zapominają mu wytknąć. „Czy pana konto służy do przekazywania informacji propagandowych, czy może potrafi pan wykorzystać to miejsce także do kontaktów z tymi, o których zapomnieliście, czyli o obywatelach Polski?”. Nasi politycy wciąż traktują Facebooka jak ścianę z aktualnościami. – Prawie w ogóle nie wykorzystują go jako platformy do rozmowy i kontaktów, bo najprawdopodobniej nie wiedzą, jak to się robi – komentuje Bartłomiej Rak. Część odpowiedzialności za to ponoszą asystenci i pracownicy polityków, którzy w ich imieniu prowadzą facebookowe profile, pisząc oczywiście w poselskiej pierwszej osobie.
A Facebook wymaga ciągłej interakcji, to podstawa. Szkoleniowcy od mediów społecznościowych zwracają uwagę, że politycy nie potrafią docenić, jak na Facebooku można doskonale zarządzać kryzysem. Warto pozwolić internautom wyzłościć się na profilu polityka, bo to daje mu szansę na kontrolowanie sytuacji, wytłumaczenie i rozładowanie napięcia w bardziej bezpośredniej niż przez media rozmowie. John Godson (5 tys. fanów) przyznaje, że pojawiają się na jego profilu rasistowskie wpisy: – Takie natychmiast usuwam, a ich autorom blokuję dostęp do mojego profilu. Z innymi, którzy się ze mną nie zgadzają, spokojnie rozmawiam i wyjaśniamy sobie różnice.
Spoty i sesje
Stanisław Pięta (PiS) wykorzystuje Facebooka do organizowania swoich znajomych wokół słusznych racji. „Wybieramy z wybiórczej reklamy firmy, które tam się promują, i piszemy do prezesów i dyrektorów marketingu. Zapowiadamy w nich rezygnację z zakupów ich produktów z uwagi na wspieranie reklamami gazety, która promuje homomałżeństwa, aborcję i komunistyczną agenturę”. Wielu zameldowało wykonanie zadania.
Na wszelki wypadek, gdyby fani i znajomi polityków nie zauważyli ich wielkiego zapracowania i poświęcenia dla spraw państwowych, trzeba im to powiedzieć wprost. Janusz Piechociński nawet w mikołajki napisał „po 14 godzinach na obrotach wreszcie w domu”. Szef MON Tomasz Siemoniak miał kiedyś bardzo pracowity weekend, po którym pochwalił się wolnym poniedziałkiem: „Nie zamierzam czytać gazet ani oglądać telewizji. Już jestem po spacerze po dzikiej części Mokotowa, jak na zdjęciu…”.
Wirtualną przestrzeń politycy starają się też wykorzystać do ocieplenia swojego wizerunku. Chcą pokazać się jako swojacy, dlatego, jak Bartosz Arłukowicz, odnotowują na przykład robienie zakupów w Biedronce: „Pani przy kasie w Biedronce do mnie: Czyli Pan Premier nie kłamie. Wy naprawdę tu kupujecie. W kolejce rozpoczęła się żywa dyskusja”. Janusz Palikot pokazuje bukiet piwonii postawiony w swoim domowym salonie, „kupiony za pięć złotych na lubelskim podzamczu”. Grzegorz Napieralski zdradza zaś, że tak jak we wszystkich rodzinach, również u niego toczą się spory o telewizyjnego pilota. John Godson zaobserwował, że wpisy i zdjęcia, które pokazują prywatną stronę poselskiego życia, najbardziej podobają się internetowej publice: – Wystarczy, że wrzucę na profil zdjęcie, jak odpoczywam z rodziną przy grillu, a już za chwilę dostaję pod nim kilkadziesiąt lajków.
Wiadomo też, że dobrze jest się pokazać na zdjęciach w rodzinnym towarzystwie, w czym przodują prorodzinnie nastawieni posłowie PiS. Wicemarszałek Sejmu Marek Kuchciński pokazał więc siebie za marszałkowskim biurkiem w otoczeniu żony i trójki dzieci. Zbigniew Girzyński chwali się męską wyprawą na kręgle ze swoim kilkuletnim synkiem, a Artur Górski sadzeniem dębu w doniczce na balkonie razem z pięcioletnim synem Kacprem. Leszek Miller nie pokazuje się już z dorosłymi dziećmi, ale sympatię internautów próbuje zaskarbić sobie zdjęciami z sunią Lolą i kotką Penelopą.
Szef SLD lubi też przypominać swoim znajomym czasy, gdy był premierem. W rocznicę wypadku helikoptera z jego udziałem pokazał zdjęcie, na którym Aleksander Kwaśniewski odwiedza go przy szpitalnym łóżku. Na innym on z Grzegorzem Kołodką, Markiem Polem i Włodzimierzem Cimoszewiczem są na pokładzie Tu-154. Zresztą politycy z pasją fotografują to, co widzą zza szyb samolotów. Tomasz Siemoniak ma nawet na Facebooku specjalną serię pt. „Zdjęcia gór z rządowych samolotów”, a w niej m.in. Kosowo, Gruzja i wschód słońca nad Hindukuszem.
Kontakt z krową
Paweł Graś stara się mocniej stać na ziemi i towarzyszyć swoim znajomym od samego rana, witając ich facebookowym dzień dobry: poniedziałkowym, sejmowym dzień dobry z Pragi, słonecznym z Arabii Saudyjskiej, śnieżnym i popołudniowym. – Dobrze jest się przywitać ze swoimi fanami, bo to zbliża i buduje relację, ale za tym powinna iść konkretna informacja o planie dnia i rozliczenie z tego, co się zrobiło – radzi specjalista mediów społecznościowych.
Zauważa też, że politycy niechętnie sprzątają na swoich profilach. Wiele z nich tonie w internetowych śmieciach i reklamowych pytaniach konkursowych: „Czy sądzisz, że Grzegorz Napieralski kiedyś zafarbuje sobie włosy na wszystkie kolory tęczy?” albo „Czy uważasz, że Zbigniew Girzyński pozwoliłby Ci ściągać na teście?”.
Zdarzają się też wpadki prowokowane przez samych polityków i nawet przyłapani na nich nie reagują. Zdjęcie opublikowane przez Sławomira Nowaka, na którym razem z premierem ubrani w kamizelki kuloodporne śmiało przechadzają się w Afganistanie, ktoś skomentował w taki sposób: „Nie sztuką jest ubrać mundur i być chronionym przez armię BOR-owców. Tam jest prawdziwa wojna i giną polscy żołnierze, dlatego ten rodzaj lansowania się jest troszkę niesmaczny”. Podobne zdjęcia prezydenta w stroju moro też nie zdobyły wielu lajków.
Rzecznik rządu pochwalił się kiedyś, że „W drodze do Korycina napotkany na stacji rolnik zaprosił nas do siebie. Dzięki temu moja asystentka Agata miała pierwszy raz od wielu lat kontakt z krową”. To koronny dowód na to, że nasi politycy wciąż nie mają pomysłu na dobre facebookowe wpisy. Czasem lepiej dla nich byłoby, aby się z tej internetowej społeczności na jakiś czas wypisali. I poćwiczyli na sucho. Bo to narzędzie skuteczne, ale obosieczne.