Prognozować nie będę – zastrzegali moi kolejni rozmówcy, socjologowie, politolodzy, eksperci – bo polska polityka jest nieprzewidywalna. Czyżby? A może jest właśnie do bólu przewidywalna i ciągle powtarza te same gesty, słowa, błędy? Ma trwałe nadwyżki agresji i deficyty szacunku?
Zwykły był ten 2012 r., bez wyborów, które regulują temperaturę życia politycznego w Polsce. Ale temperatura, owszem, była; czasem nawet słupek rtęci (przepraszam, trotylu) skakał nadzwyczajnie wysoko. Ale bardziej widoczne było znużenie, zniecierpliwienie, a czasem złość. Znużenie kolejnymi latami rządów Donalda Tuska i koalicji PO-PSL, nawet bez porządnej rekonstrukcji rządu (wyjąwszy tę oczywistą, powyborczą).
Było też narastające znużenie kolejnymi występami Jarosława Kaczyńskiego, który przekazuje, choć w różnych wariantach, wciąż tę samą opinię – rząd dzisiejszy jest najgorszy z możliwych i szkodzi Polsce, czyniąc ją niesuwerenną i ekonomicznie upadłą. A odnowa moralna i każda inna nastąpi dopiero wtedy, kiedy do władzy dojdzie PiS.
Taka taktyka wciąż potwierdza swoją skuteczność. Jeśli nawet nie daje na razie nadziei na dojście do władzy, to przynajmniej gwarantuje wysokie i stabilne poparcie. Wszak po raz pierwszy od lat PiS okresowo wyprzedzało nawet PO w sondażach, co niewątpliwie należało do sensacji minionego roku; w każdym razie pozycje obu partii wyrównywały się. Czyj to sukces – opozycyjnego PiS czy rządzącej PO? Zważywszy na ogólne zmęczenie, na coraz bardziej widoczne gospodarcze spowolnienie i obawę przez tym podobno najtrudniejszym 2013 r. można uznać, że opozycja w dalszym ciągu jest dość bezradna, a Platforma i cała koalicja trzymają się nad podziw mocno.
Pierwszoplanowy wizjoner
Gdyby szukać zwycięzców i przegranych 2012 r.