Polityka na początku roku zamarła, jakby ją ściął mróz. Harcownicy brylują w mediach, ale nic specjalnego się nie dzieje; umiarkowane emocje budzi próba postawienia Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu. PiS zareagował na to zresztą z niezwykłym jak na siebie umiarem. Nie tylko dlatego, że Kaczyński – jedyna siła sprawcza w PiS – był wyłączony z polityki, bo czuwał przy umierającej matce. Także dlatego, że jego partia szykuje się do pierwszego w tym roku ważnego eventu – konstruktywnego wotum nieufności dla rządu. A kandydat na „technicznego premiera”, prof. Piotr Gliński, jeździ po Polsce i szuka wsparcia.
Środa 16 stycznia, późne popołudnie, mróz i śnieg. Na spotkaniu z Glińskim w Miejskim Domu Kultury w Wołominie jest ok. 200 osób. Pierwsze rzędy zarezerwowane dla miejscowych prominentów, zajmują je poseł Jacek Sasin, burmistrz Kobyłki, samorządowcy. Dalej – zwolennicy PiS, przeważają mężczyźni w sile wieku i swetrach w serek, ale jest też trochę młodych garniturowców. Tylko z tyłu zostało kilkanaście wolnych krzeseł.
Profesor nie porywa sali. Nie jest typem polityka wiecowego, w trakcie półgodzinnej mowy – wykładu raczej – słuchacze ożywiają się dwa razy. Gdy Gliński oznajmia, że koniecznym etapem tworzenia wspólnoty jest budowa pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej. Drugą porcję oklasków dostaje za sprzeciw wobec przyjęcia euro. Hasła o innowacyjności, kreatywności, konieczności budowy społeczeństwa obywatelskiego, potrzebie transparentnego dialogu ze społeczeństwem nie wzbudzają widocznego zainteresowania.