Drogówka i „Drogówka”
Rozmowa z Jackiem Zalewskim, b. szefem stołecznej drogówki o "Drogówce"
Juliusz Ćwieluch: – Czy zna pan Wojciecha Smarzowskiego, ksywa Smarzol?
Jacek Zalewski: – Nie miałem przyjemności.
Trudno powiedzieć, czy to przyjemność. Widział pan jego ostatni film „Drogówka”?
Pół godziny temu skończyłem go oglądać, bo zostałem przez pana na to namówiony.
No dobra. Skoro wyszło, że tworzymy zorganizowaną grupę, to kończę przesłuchanie i porozmawiajmy, jak to mówią policjanci z drogówki, po ludzku. Czy to prawda, że gdyby szukać w filmie analogii do rzeczywistości, to pan byłby postacią nazwaną w filmie Walczak? Służbista, który przychodzi czyścić wydział.
Rzeczywiście, w lutym 2003 r. wróciłem do stołecznej drogówki, w której wcześniej pracowałem, z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Miałem jako zastępca naczelnika wydziału do spraw liniowych świeżym spojrzeniem, po kilkuletniej przerwie, wspomóc ten wydział i jego przełożonych. Wydział liczył ponad 500 osób. Większość z nich pracowała w linii. Gdy wróciłem po przerwie, większość z nich nadal tam pracowała.
Jak w każdym zawodzie, oprócz wielu oddanych sprawie ludzi trafiali się i tacy, którzy nie zrozumieli, po co przyszli. Inni mieli pecha, bo rozpoczynając tę pracę dostali złych nauczycieli, a trudno jest później zmieniać nawyki.
Wóda, imprezy na komisariacie, a rano za ciasny berecik i celebrowanie sikania w obskurnej łazience?
To może zacznę od wyglądu łazienki. Pomieszczenia wydziału ruchu drogowego na Waliców i pomieszczenia na Karolkowej, na Jagiellońskiej były zmodernizowane, wyremontowane i myślę, że nie mamy się czego wstydzić, jeżeli chodzi o wygląd łazienek, pryszniców, szatni.