Kraj

Polska rodzina

Dzieci w domu dziecka. Sąd nie miał racji?

Dzieci Bajkowskich zostaną w domu dziecka. Trzynastoletni bliźniacy i o trzy lata młodszy brat trafili tam po doniesieniu jednego z psychologów, że w tym domu jest przemoc.

Powszechna interpretacja jest jedna: zły sąd. Niszczący życie dzieciom. Siłą wyrywający chłopców z normalnego domu.

Sam sąd jest oszczędny w dozowaniu informacji. Wyciekło do mediów jedynie, że w rodzinie była przemoc fizyczna i psychiczna, było na przykład przywiązywanie dzieci do psiej budy („Takie męskie głupie zabawy” – mówi ojciec). Siedem rodzinnych spotkań z psychologiem, osiem sesji terapii małżeńskiej i finał – ów ojciec, przekonujący media, że poszedł do psychologów po to, żeby dzieci przestały tak źle reagować na szkołę, a nie po to, żeby negocjować z kimś swoje metody wychowawcze.

Osobom obserwującym sprawę z zewnątrz nie wydało się przekonujące, że wszystko przebiegło zgodnie z procedurą. A procedura zaczyna się już w gabinetach psychologów. Psychologowie, pracujący z rodzinami są szkoleni do diagnozowania przemocy domowej. Zasada naczelna brzmi, że jeśli w rodzinie jest przemoc, to nie ma pracy terapeutycznej. W tym sensie, że człowiek, który ma problem ze swoją agresją, musi zrezygnować z tej formy komunikowania z bliskimi, aby w ogóle można było dalej prowadzić terapię. I nie chodzi o psychologiczne prawdy, że przemoc w domu czyni wychowane tam dzieci niezdolnymi do wchodzenia w bliskie relacje na długo, czasem wręcz na zawsze, że je upośledza społecznie i duchowo. Chodzi o coś z grubsza ciosanego: o realne zagrożenie życia. Z doświadczeń, analiz dziesiątków tysięcy przypadków wynika, że taka właśnie jest praktyka. Od klapsów niepostrzeżenie przechodzi się do szarpnięcia, od złamanego nosa do pobicia na śmierć. I nigdy nie wiadomo, kiedy.

Zabici siłą rozpędu, w czterech ścianach domu, często na oczach innych członków rodziny, to najpowszechniejsza w Polsce kategoria ofiar, zaraz po tracących życie w wypadkach.

Reklama