Jarosław Gowin niewątpliwie zanotował ostatnio kilka sukcesów. Trybunał Konstytucyjny uznał jego prawo do przekształcenia sądów, uchwalono pierwszą transzę deregulacyjną otwierającą część zawodów, trwają sejmowe prace nad kodeksem postępowania karnego - czyli w bezpośredniej sferze zainteresowań ministra sprawiedliwości zaczyna się dziać lepiej. Nawet, jeśli nie są to jeszcze zmiany odczuwalne, to trudno nie zauważyć, że minister ma zupełnie spory dorobek legislacyjny i organizacyjny, co niewątpliwie czyni jego pozycję w rządzie silniejszą.
Problem z ministrem Gowinem polega jednak na tym, że potrafi takie osiągnięcia znakomicie przykrywać wywoływaniem sporów ideologicznych i lansowaniem swojego światopoglądu. Robi to ostentacyjnie i celowo, jak choćby ostatnio, kiedy to wywołał kolejnego wilka z lasu wypowiadając się na temat handlu zarodkami i sugerując, że w handlu tym uczestniczą Niemcy, którzy kupują u nas zarodki do eksperymentów i uśmiercają je tysiącami.
Wizja Niemców uśmiercających tysiącami polskie zarodki, a więc - wedle ministra Gowina - dzieci, musi być dla Polaka co najmniej nieprzyjemna, a skojarzenia z niemieckimi eksperymentami wojennymi nasuwają się w sposób automatyczny. Trudno uwierzyć, że minister nie zdaje sobie sprawy z wagi takich słów, nawet jeśli zaopatruje je w zastrzeżenia, że nikogo nie oskarża, ma wiedzę z 2005 roku, pochodzącą od lekarzy, których oczywiście nie wymienia i po prostu jest przekonany, że taki proceder istnieje.
Dlaczego posłużył się akurat przykładem niemieckim, skoro tam akurat prawo jest restrykcyjne i handlu, także z zagranicą zabrania? Tego już nie wyjaśnia, a może zdał sobie sprawę, że ma jednak luki w wiedzy o prawie obowiązującym w innych krajach?