To bardzo ciekawy fenomen. Osobliwy i gdzie indziej nieznany. Bo polska lewica jest inna niż zachodnia. Bardziej powściągliwa, bardziej zdystansowana, bardziej konserwatywna. Owszem, wyznaje lewicowe wartości, ale nie lubi lewicowej ostentacji. Jej wojowniczości i krzykliwości, jej maksymalizmu i optymizmu. Nie lubi też ostrego stawiania problemów. Nie lubi więc ateizmu, feminizmu, a nawet ekologii. Nie z powodu umysłowej senności, owej światopoglądowej obojętności, którą Polakom wytykał Bobrzyński. Ale z powodu specyficznego doświadczenia, które Giedroyc opisał za pomocą paradoksu. Prawicowego społeczeństwa rządzonego przez lewicową elitę.
Stulecie władzy
W istocie niemal przez całe ubiegłe stulecie Polakami rządziła lewica. Jednak za przywilej władzy płacić musiała swoimi ideami. Żeby nie zawisnąć w społecznej próżni, lewicowa władza musiała się dopasować do prawicowego podłoża. Pierwszy był Piłsudski. Gdy zobaczył skalę poparcia dla endecji, zrozumiał, że lewicowość się w Polsce nie przyjmie. I nie tylko wysiadł z tramwaju „socjalizm”, ale odtąd skręcał już tylko w prawo. Kokietował kler i ziemiaństwo. Kokietował nawet endecję. Własnych lewicowych przekonań nigdy już więcej nie ujawniał. Dla ideowej lewicy miał głęboką wrogość. Oraz twierdzę brzeską.
Z innym nastawieniem poszli do władzy komuniści. Czuli się pewniej niż Piłsudski. Ich władza była silniejsza, mieli wsparcie Armii Czerwonej. Byli butni, ambitni i pryncypialni. Uznali, że tym razem to nie władza będzie się naginać do społeczeństwa, ale społeczeństwo do władzy. Postanowili odmienić Polaków. Przerobić na postępowych i lewicowych. Postanowili – jak to ujął Kroński – sowieckimi kolbami nauczyć ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie.