Nils Barrellon i jego żona Sarah są w miarę typową francuską rodziną. On jest nauczycielem w liceum, ona w gimnazjum. W szeregowym domu w Vanves pod Paryżem mieszkają z trzema synami: 9-letnim Nathanaëlem, prawie 7-letnim Zacharie i 3-letnim Ezéchielem. – Mamy sporo znajomych z trójką dzieci. Tu nikogo to już specjalnie nie dziwi – mówi tata. Trójka to wśród klasy średniej nad Sekwaną może jeszcze nie standard, ale już żaden ewenement.
– Inaczej niż w Polsce, we Francji jest moda na duże rodziny – przekonuje dr Małgorzata Sikorska z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. – Elegancka mama, a za nią trójka czy czwórka dzieci to widok, który pasuje do ulic Paryża, lecz wciąż nie Warszawy. Francuzi traktują dużą rodzinę jako dowód, że się komuś w życiu powodzi. U nas nadal kojarzy się ona z biedą, choć widać już zmianę.
To za sprawą takich rodzin jak państwa Barrellon przyrost naturalny nad Sekwaną jest niemal najwyższy w UE (Francja walczy o palmę pierwszeństwa z Irlandią), bo statystyczna Francuzka ma ponad dwoje statystycznych dzieci. Ten wskaźnik rośnie od lat 80., podczas gdy europejska średnia jest coraz niższa i wynosi niewiele ponad 1,5 dziecka na kobietę. Polska, ze wskaźnikiem na poziomie 1,3, dramatycznie zaniża średnią. Aby populacja się nie zmniejszała, wskaźnik ten musi wynosić co najmniej 2,1.
To, czy rodziny decydują się na dzieci, zależy od…
Cały artykuł Dominiki Pszczółkowskiej w najnowszym numerze POLITYKI – dostępnym w kioskach, w wydaniu na iPadzie i w Polityce Cyfrowej.