Anna Dobrowolska: - V Kongres Kobiet zakończony. Udało się?
Agnieszka Graff: - Organizatorki wciąż mówią, że już nie mogą, że są wykończone, za dużo konfliktów, wątpliwości, mała skuteczność, a jednak kolejna impreza się odbyła. Myślę, że Polska przeżywa to, co na Zachodzie działo się w latach 70. Kobiety są spragnione obecności innych kobiet, mają dość męskiej władzy i arogancji. Jestem wielką fanką Kongresu, chociaż mam mnóstwo zastrzeżeń do szczegółów, do samej organizacji i rozłożenia akcentów.
Kto przyjechał na Kongres, jakie kobiety się tu spotkały?
Agnieszka Graff: - Mało warszawki, dużo prowincji. Zwyczajne kobiety w bardzo różnym wieku. Wiele z nich ma już za sobą rok albo więcej wspólnej działalności. Kongres jest dla nich świętem i podsumowaniem tego, co już zrobiły. W tym roku jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak wiele umundurowanych kobiet tu przyjechało. Poczuły, że to również ich impreza.
Co różni V kongres od poprzednich?
Agnieszka Graff: - Myślę, że ten Kongres jest może ciut mniej celebrycki i wyszło nam na dobre, że pożegnała się z nim np. Jolanta Kwaśniewska. W poprzednich latach miałam wrażenie, że jakaś grupa kobiet przyjeżdżała tu, aby sfotografować się z kimś sławnym
A co z mężczyznami? Występowali jako paneliści, ale mało ich było na sali. Dlaczego w tym roku tak trudno było się im tu dostać?
Agnieszka Graff: - Ja uważałam, że mężczyzn należy dopuszczać do rejestracji, a raczej już nie do głosu, z wyjątkiem bardzo równościowych rodzynków. Nie jestem do końca przekonana do dwóch dużych paneli o męskości, w których mężczyźni mówili dość banalne rzeczy zajmując czas kobiet, które przyjechały na swój kongres.