Stworzono wizję schludnego kraju, gdzie śmieci trafią na swoje miejsce, znikną z lasów i dzikich wysypisk, a wszystko, co się nadaje, zostanie odzyskane i poddane recyklingowi. Niestety, to kompletna fikcja. Stworzono utopię, bo jednym, w dodatku niedoskonałym aktem prawnym nikt nie zapanuje nad rynkiem śmieciowym, którym rządziła i będzie rządzić nadal wyłącznie patologia, a nie ekologia.
Brakuje podstawowych informacji, ile od 1 lipca mieszkańcy będą płacić, komu i na podstawie jakich wyliczeń. Nie wiadomo, gdzie, a nawet czy, pojawią się nowe pojemniki na odpady komunalne zmieszane i osobne na posortowane. W Częstochowie firma, która przegrała przetarg, zabrała już swoje kubły, nowych nie ustawiono – ludność układa reklamówki ze śmieciami na ulicach. Nikt już nad niczym nie panuje, a co gorsza, nikt nic nie wie.
Rodzi się oddolny bunt, w Internecie pojawiają się zapowiedzi protestów śmieciowych, bo opłata za wywóz odpadów postrzegana jest jako kolejny podatek drenujący kieszenie obywateli. Samorządy kontestują ustawę, broniąc miejskich i gminnych spółek oczyszczania, bo tam ulokowały wspólnotowy majątek, stworzyły miejsca pracy i atrakcyjne stanowiska do podziału. Miasto Inowrocław zaskarżyło ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, ale ten jeszcze orzeczenia nie wydał. Chodzi o konieczność zorganizowania przetargów – tak chce ustawa – do których stanąć mogą wyłącznie spółki prawa handlowego, a nie firmy samorządowe. Opozycja polityczna zgodnie zrzuca odpowiedzialność za bałagan na aktualną ekipę, chociaż problem czystości miast i wsi leżał także na barkach poprzednich rządów, które jednak przez opieszałość albo wygodnictwo nie zrobiły w tej kwestii nic.