O kim konkretnie mowa? O autorach, z którymi dwa lata temu Paweł Lisicki stworzył pismo „Uważam Rze”, a teraz piszących w tygodnikach „Do Rzeczy” i „Sieci”. O czołowych prawicowych piórach dzisiejszej epoki. Ale choć piszą z taką sprawnością, ich główne przesłanie nigdy nie zdołało się przebić. Właśnie przez ich prawicowość. Zbyt natrętną, zbyt przesadną. Zagłuszającą inne treści. W niej zagubiła się oryginalność oferty niepokornych. Nigdy nie zdołała wybrzmieć czysto i dobitnie. Utonęła między wierszami prawicowej litanii. Poniższe uwagi dotyczą tej oferty. I tylko jej. Nie są całościowym opisem środowiska. Jego poglądów, jego zachowań, doraźnych celów i interesów. Lecz jedynie jego naczelnej idei.
Zacznijmy od korzeni. Niepokornych uformował klimat polityczny pierwszych lat wolności. Ówczesne elity sądziły, że pod koniec XX w. myśli towarzyszące budowie demokracji muszą być odpowiednio nowoczesne. Więc poszły pod prąd naturalnym emocjom społecznym. Wytłumiły gniew na poprzednią epokę, obniżyły patriotyczną temperaturę, zrezygnowały z nazbyt silnej narodowej symboliki. Przedmiotem marzeń Polaków postanowiono uczynić reformy i liberalne standardy.
To było jak msza po łacinie. Ludzie nic z niej nie rozumieli. Niepokorni byli zdumieni obraną strategią. Na tak skomplikowanych wyobrażeniach można budować uniwersytet, nie zaś masową demokrację. Retorykę polityczną tamtych lat uznali za monstrualną porażkę. Technokratyczna, abstrakcyjna, etycznie bezkrwista – jedynie zniechęcała masy do wolności i demokracji. Zresztą wystarczyło rozejrzeć się dookoła. Nikt tak nie robił. Amerykanie, Francuzi czy Anglicy swoje demokracje oparli na czymś trwalszym. Na tradycji, na narodzie, na moralnych wartościach.
Egzaltacja przedszkolaka
Niepokorni rozumieli, że stabilna demokracja wymaga innej duchowości.