Po zaskakującym odwołaniu ekipy rządzącej Elblągiem miasto zostało potraktowane jak poligon doświadczalny, gdzie trenowało się rozbijanie Platformy. Rozegrała się tam kampania wyborcza, jakiej „w terenie” chyba jeszcze nie widziano. – Ktoś, kto przyjeżdża do nas z zewnątrz, może pomyśleć, że wybieramy prezydenta Polski albo parlamentarzystów. Kandydaci mówią głównie o tym, kogo ważnego znają, zamiast przedstawiać propozycje dla miasta – mówi Maria Kasprzycka, dyrektorka Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Elblągu.
Weźmy czwartek 20 czerwca, dwa dni przed ciszą wyborczą. Elbląska hala targowa z ust do ust przekazuje wieść, że oto Zbigniew Ziobro w jednym ze stoisk kupił sobie buty za 250 zł. I uścisnął dłoń sprzedawczyni. Hala jest nieufna – czy lider Solidarnej Polski zwykł chodzić w butach za 250 zł, czy może chciał się z halą przedwyborczo zbratać? Ziobro śpieszy na konferencję. A po nim, przed magistratem agituje Janusz Palikot. W tle słomiany miś nawiązujący do filmu Barei. Do misia przyczepiono portrety działaczy PO, PiS i SLD, ostemplowane napisem „sitwa”, bo byli w odwołanej radzie i kandydują do nowej.
Po Palikocie – spektakl z prezesem Kaczyńskim w roli głównej. Na statku wycieczkowym „Pingwin” zacumowanym przy bulwarze na rzece Elbląg. Prezes z „Pingwina” obiecuje zebranym na brzegu przekopanie kanału przez Mierzeję Wiślaną, uczynienie z Elbląga czwartego portu w kraju. Dorzuca jeszcze referendum – czy miasto ma pozostać w województwie warmińsko-mazurskim, czy przyłączy się do Gdańska.
– Takiego sabatu czarownic, partyjnego cyrku tutaj jeszcze nie było – konstatuje Kazimierz Falkiewicz, pełnomocnik komitetu referendalnego, były członek Ruchu Palikota.