Otwieram czwartkową „Gazetę Wyborczą” i oczom nie wierzę. Jak informuje dziennik, Platforma przygotowała już projekt zmian w przepisach dotyczących finansowania partii.
Zgodnie z zapowiedziami premiera, miałyby zostać pozbawione dotacji (to zwrot wydatków poniesionych przez partie, które weszły do parlamentu, na kampanię wyborczą) i subwencji (to coroczny zastrzyk z budżetu dla partii i koalicji, które w wyborach parlamentarnych dostały odpowiednio co najmniej 3 i 6 proc. głosów). W zamian, otrzymałyby prawo do prowadzenia działalności gospodarczej. Ograniczonej co prawda, ale nie aż tak bardzo. Partie mogłyby odnajmować biura, zajmować się marketingiem i działalnością wydawniczą. Mogłyby też zaciągać kredyty bankowe na prowadzenie tej działalności.
Cytowany przez „GW” ekspert Instytutu Spraw Publicznych Adam Sawicki podsumowuje te pomysły krótko: skandaliczne. Gdyby doszło do uchwalenia tych zmian, otworzy się pole do nadużyć szerokie jak ocean. Ekspert podaje przykład jednej – możliwość wystawiania „lewych” faktur za faktycznie niezrealizowane usługi marketingowe, które pozwolą obejść limit wpłat od osób fizycznych.
Mogę sobie też wyobrazić zawyżanie opłat z tytułu najmu lokali, czy wydania takiej lub innej książki albo analizy. W tym przypadku wyobraźnia podpowiada inny scenariusz: politycy PO piszą analizę lub opracowanie na zamówienie jakiegoś koncernu. Ciekawe, jak to wytłumaczą. Że to legalne?
Trudno się nie zgodzić z opinią Adama Sawickiego. Trudno też nie słyszeć głosu jego i innych ekspertów, którzy od dawna wskazują na luki w przepisach o finansowaniu partii i mówią, co zrobić, by je zlikwidować (