Pewien pan spotkał się w pewnym mieszkaniu z pewną panią, a następnie, gdy do drzwi zaczęli się dobijać mąż owej pani z konkubiną owego pana, ten salwował się ucieczką przez okno. Zakończyło się to złamaniem nogi i ręki. Sprawa obyczajowa, jakie zna i literatura, i rzeczywistość, zapewne nie trafiłaby do mediów i nie zrobiła kariery na internetowych portalach, gdyby nie fakt, że ów pan jest urzędnikiem i członkiem PiS, a pani radną należącą do PO. Może pragnęli stworzyć wzorcowy PO-PiS? Nawet na takim szczeblu nie ma jednak na to zapotrzebowania. Przeciwnie, taki PO-PiS jest absolutnie nie do przyjęcia, czego dowiedli mąż i konkubina, szturmując drzwi.
Wie też o tym już Jarosław Gowin, do niedawna sierota po PO-PiS, który w końcu samotnie będzie konkurował z Donaldem Tuskiem o przywództwo w Platformie. Będzie walczył nie o zwycięstwo, ale o przetrwanie w tej partii albo o zaliczkę na dalszą polityczną drogę. A Grzegorz Schetyna słusznie zdecydował się nie konkurować i poczekać. Tusk jest za silny, czego dowiódł w Chorzowie, gdzie wyraźnie odzyskał formę po wcześniejszych kontuzjach i konfuzjach. Schetyna jednak też nie jest słaby, swoją decyzją niewszczynania wojny domowej nawet zyskał. I jest realnym wyzwaniem dla szefa PO, którego i tak czeka końcowa weryfikacja po obliczeniu oddanych głosów. W każdym razie, gdyby o wynikach wyborów rozstrzygał tylko partyjny aparat, Schetyna mógłby być poważnym konkurentem Tuska. W tej kwestii intuicja premiera nie zawiodła i oddał się pod osąd całej PO.
Inna sprawa, czy Tusk jest wystarczająco silny dla Jarosława Kaczyńskiego, który już prawie czuje się premierem. Świadczy o tym wygłoszone w Sosnowcu exposé, które zawierało sumę postulatów i obietnic PiS, łącznie z twardym „nie” dla strefy euro, ograniczeniem uczestnictwa w Unii Europejskiej do minimum niezbędnego dla wyrwania jakichś pieniędzy.