Rzeczywiście, liczba głosów dzieląca kandydatów była niewielka – na blisko 128 tys. mieszkańców przy frekwencji 34,69 proc. – ledwie 1100 więcej opowiedziało się za Wilkiem, współpracownikiem Jarosława Kaczyńskiego jeszcze od czasów Porozumienia Centrum. Ale ostateczny wynik można komentować także i tak, że nie było to starcie między panią Gelert a panem Wilkiem, lecz raczej między prezesem Kaczyńskim a premierem Tuskiem. I Kaczyński wygrał. Potwierdził się więc sondażowy trend, że czas sprzyja PiS i ta partia idzie do władzy, a Platforma dopiero zaczyna się zbierać i nie bardzo wiadomo, kiedy, jak i do czego się zbierze.
Politycy i media nadali tym wyborom, zwłaszcza drugiej turze, wymiar przesadnie, wręcz histerycznie, ogólnopolski i symboliczny. Tusk pojechał do Elbląga trzy razy, tyle samo Kaczyński, mobilizacja i propaganda partyjna była podobna, choć w ramach pospolitego ruszenia więcej działaczy PiS niż z PO z całej Polski zjechało na agitację do Elbląga. Z Platformy przyjeżdżała głównie partyjna czołówka oraz grupa koleżanek posłanki Gelert. Na materiały propagandowe popłynęła struga partyjnych pieniędzy, co jest argumentem za ograniczeniem finansowania partii politycznych z budżetu.
Góra obietnic przedwyborczych, jaką przysypano Elbląg, była rzeczywiście imponująca. Na początek mają być tanie mieszkania i komunikacja, potem przekopanie Mierzei Wiślanej, budowa portu, drogi ekspresowej do Gdańska i wiele innych miłych podarunków. Prezydent Wilk będzie miał co robić. Na razie udało mu się doprowadzić do bankructwa spółdzielnię inwalidów, której od lat był prezesem, co mu w wyborach nie przeszkodziło, podobnie jak nie przeszkodziły ujawnione tak zwane taśmy prawdy. Niosą one na przykład zapowiedź „wycięcia” 12 dyrektorów z urzędu miasta, co jest zgodne z ogólną polityką PiS, tymczasem uwaga mediów skupiła się na mało parlamentarnym języku, z którym obywatel jest raczej obeznany i nie robi na nim specjalnego wrażenia to, że kandydat startuje, żeby „wyp.